Piłkę zawodowo kopie od 2000 roku. W Oakland Raiders, klubie ze słonecznej Kalifornii, nie ma sobie równych, a i w całej lidze niewielu jest lepszych. Nie zazdrości polskim piłkarzom, bo rocznie zarabia więcej, niż większość z nich. Czteroletni kontrakt gwarantujący mu 15 milionów dolarów mógłby zawrócić w głowie, ale Sebastian Janikowski już od szesnastu lat ma swoje miejsce wśród najlepszych w – zdaniem wielu – najbardziej wymagających rozgrywkach świata – NFL, zawodowej lidze futbolu amerykańskiego.
Kopie mocniej i zarabia więcej niż Lewandowski
Piłkę zawodowo kopie od 2000 roku. W Oakland Raiders, klubie ze słonecznej Kalifornii, nie ma sobie równych, a i w całej lidze niewielu jest lepszych. Nie zazdrości polskim piłkarzom, bo rocznie zarabia więcej, niż większość z nich. Czteroletni kontrakt gwarantujący mu 15 milionów dolarów mógłby zawrócić w głowie, ale Sebastian Janikowski już od szesnastu lat ma swoje miejsce wśród najlepszych w – zdaniem wielu – najbardziej wymagających rozgrywkach świata – NFL, zawodowej lidze futbolu amerykańskiego.
Mimo iż Janikowski w Ameryce mieszka od dwóch dekad, wciąż nie zapomniał o swojej pierwszej miłości – piłce nożnej. I wciąż kibicuje Górnikowi Wałbrzych. – Stara miłość nie rdzewieje! – śmieje się „Polish Cannon”, czyli Polska Armata. I choć dziś jest milionerem i kochają go tysiące kibiców, to z rozbawieniem przyznaje, że jednym z jego największych niespełnionych marzeń jest… gra w seniorach Górnika Wałbrzych. – Dobry byłem, w juniorach strzelałem bramkę za bramką. Najpierw biegałem na lewym skrzydle, później przesunięto mnie do ataku. Nie zapomnę, jak w meczu z Widzewem Łódź zdobyłem zwycięską bramkę z rzutu wolnego. Samo okienko, bramkarz nawet nie mrugnął! - przeżywa, jakby mecz odbył się wczoraj.
W NFL pełni rolę kickera, czyli – a jakże - kopacza. Pojawia się na boisku, aby zdobyć podwyższenie, a więc trafić jajowatą piłką pomiędzy widły. I robi to na tyle dobrze, że do grudnia 2013 roku był rekordzistą ligi pod względem odległości, z jakiej zdobył punkt. – To kopnięcie zostało mi z piłki nożnej. Gdyby nie ono, moje życie potoczyłoby się inaczej. Byłem chłopakiem z komuny, który nie znał języka, nie miał kolegów. Wyjechałem do USA za ojcem Henrykiem, który także był piłkarzem. Angielskiego uczyłem się z telewizji, a gdy brakowało mi kumpli, szedłem pobiegać. Zamiast w soccer, grali w jakiś dziwny sport. Kazali kopnąć to kopnąłem. Zobaczył mnie trener i wziął do drużyny. That’s it. Proste, co? – opowiada Sebastian, który do dziś nieźle mówi po polsku, choć z wyraźnym amerykańskim zaśpiewem.
Dziś życie Janikowskiego toczy się od treningu do treningu, a mimo to wciąż znajduje czas, aby wiedzieć, co w piłkarskiej trawie piszczy. – Kiedyś kibicowałem wielkiemu Milanowi, temu z Marco van Bastenem, Ruudem Gullitem. Dziś trzymam kciuki za Real Madryt, lubię też Barcelonę. W Ameryce niestety nie da się oglądać Ekstraklasy, ale wiem, że rok temu mistrzem był Lech, a teraz rządzi Legia. Najbardziej jednak trzymam kciuki za Górnika Wałbrzych. I reprezentacji Polski – mówi, dorzucając skromnie, że przecież sam rozegrał kilka meczów w biało-czerwonych barwach.
- Grałem z Turkami, graliśmy też jakiś turniej w Austrii. Miałem jechać do Francji, ale tata zaprosił mnie wtedy do USA. To była reprezentacja Polski U-17. Byłem tam już jako 15-latek! Moim najlepszym kolegą był Piotrek Włodarczyk, chłopak z Wałbrzycha. Teraz w kadrze rządzi Robert Lewandowski. Ma to „coś”. W czerwcu będę trzymał kciuki, aby poprowadził naszą reprezentację do sukcesu na mistrzostwach Europy! – deklaruje.
Cezary Kowalski (Polsat Sport)