Euforia opanowała Polskę po pierwszym zwycięstwie w mistrzostwach Europy. I bardzo dobrze. Sport jest po to, aby dawać ludziom emocje i radość. Wreszcie też dzięki temu mecz numer dwa w turnieju nie będzie dla nas bojem o wszystko, tak jak było we wszystkich wcześniejszych mistrzostwach od lat. Nikła wygrana w Irlandią Północną jeszcze nie daje awansu, trzy punkty to może być zbyt mało nawet na zajęcie trzecie miejsca w grupie, ale początek roboty został wykonany, piękny sen o sukcesie we Francji trwa. Tyle o emocjach.
Euforia opanowała Polskę po pierwszym zwycięstwie w mistrzostwach Europy. I bardzo dobrze. Sport jest po to, aby dawać ludziom emocje i radość. Wreszcie też dzięki temu mecz numer dwa w turnieju nie będzie dla nas bojem o wszystko, tak jak było we wszystkich wcześniejszych mistrzostwach od lat. Nikła wygrana w Irlandią Północną jeszcze nie daje awansu, trzy punkty to może być zbyt mało nawet na zajęcie trzecie miejsca w grupie, ale początek roboty został wykonany, piękny sen o sukcesie we Francji trwa. Tyle o emocjach.
O samej piłce jednak już w takich superlatywach mówić trudno. Angielscy dziennikarze, w których towarzystwie oglądałem mecz we Francji mówili wprost: To najgorszy mecz mistrzostw, a Irlandia Północna tutaj nie pasuje. Rzeczywiście można było odnieść wrażenie, że obecność ekipy Michaela O Neilla w elicie europejskich drużyn to jakiś żart. Budowanie nastroju grozy przed starciem z nimi na podstawie informacji, że ten zespół nie przegrał od kilkunastu spotkań, ani w meczach o punkty, ani towarzyskich to była wydmuszka. Tak się po prostu złożyło i tyle. Rywale Irlandczyków byli tacy sobie, albo w słabszej formie. Statystyka nie gra. Jest z nią jak w tym przypadku faceta, który idzie z psem na spacer. Statystycznie mają po trzy nogi...
Jak można traktować poważnie drużynę, która w ciągu 90 minut nie jest w stanie stworzyć ani jednej sytuacji podbramkowej? Mieli niby walczyć, wykorzystując siłę fizyczną, miała być batalia w powietrzu, miały trzeszczeć kości. Niczego takiego nie zauważyłem. Ostro w powietrzu było tylko raz, kiedy... Szczęsny zderzył się z Piszczkiem. Jak prześmiewczo zauważył Wojciech Kowalczyk więcej problemów naszej obronie potrafił stworzyć nawet Gibraltar i przecież strzelił nam gola w eliminacjach. Taka postawa Irlandczyków z Północy to oczywiście ich problem. Chodzi raczej o to aby zarysować tło. A jak na nim wypadli Polacy?
Sęk w tym, że jedynie tak sobie. Męczyliśmy się długimi fragmentami okrutnie. Brakowało błysku. Indywidualnie najlepiej prezentował się młody Kapustka, który dostał szansę od Nawałki, bo nie był jeszcze w pełni sprawny Grosicki. Krychowiaka uznano za gracza meczu, miał największy odsetek celnych podań, ale zagrywał raczej do bocznych obrońców, wybierał najbezpieczniejsze rozwiązania, mało było prostopadłych zagrań do napastników, a tego właśnie oczekiwaliśmy od naszej gwiazdy z dumną dychą na plecach. A przede wszystkim napastnicy oczekiwali. Obaj w sumie dostali ich ledwie pięć. Lewandowski praktycznie nie istniał, nieco bardziej aktywnemu Milikowi notę zbudował zwycięski gol.
Pewnie, że wobec nastroju uniesienia w jakim się od wczoraj znajdujemy można to uznać za czepianie się, ale warto jednak zdać sobie sprawę z własnych słabości. Obserwując drugi mecz w naszej grupie, w którym Niemcy po twardym boju ograli Ukrainę, odnoszę wrażenie, że mistrzostwa dla nas dopiero się rozpoczynają. Dopiero będzie się działo.
Cezary Kowalski (Polsat Sport)