Dylogia „Wieczna wojna” i „Wieczna wolność” to żelazna klasyka antywojennej space opery, dopiero teraz możemy się cieszyć zbiorczymi, albumowymi wydaniami obu części.
Joe Haldeman – autor zarówno pierwowzoru powieściowego, jak i komiksowej adaptacji – swoje w Wietnamie odsłużył i traumatyczne doświadczenia przełożył na konwencję kosmicznej SF, ze świetnym wynikiem zresztą. Wróg jest tu propagandowo odczłowieczony, ale żołnierze i tak mają poczucie winy, postrzegając samych siebie jako okupantów. Potyczki z wrogiem stają się improwizowanym chaosem, na co nie może przygotować najlepsze nawet szkolenie. Znajdziemy też przerabiany niejednokrotnie w amerykańskich filmach problem z niedostosowaniem się do rzeczywistości po powrocie do cywila. W SF pokazać to łatwiej – wróg jest Obcym całkiem dosłownie (co nie znaczy, że nie można się z nim porozumieć), po powrocie z kosmosu na Ziemi mijają setki lat i faktycznie staje się ona innym światem (dylatacja czasu się kłania). Pomimo tego uniwersalizującego kostiumu fantastyki komiks (i powieść) kładzie nacisk na wojenne traumy psychiczne i brudny realizm raczej niż na komiksowe SF – to jednak inna bajka niż „Gwiezdne wojny”. Nie oznacza to zupełnej rezygnacji z konwencji space opery. Zwłaszcza bardziej kontemplacyjnie nastawieni fani kosmicznych widoków, majestatycznych krążowników i krajobrazów obcych planet nie powinni narzekać. Marvano pięknie rysuje, a Bruno Marchand jeszcze piękniej koloruje. Kosmos wygląda rewelacyjnie, pełno tu gigantycznych kadrów, dzięki czemu poczuć można „oddech kosmosu” . Estetyka komiksowej, kosmicznej SF w pełnej krasie. „Wieczna wojna” jest jeszcze trochę chropawa, „Wieczna wolność” prezentuje się lepiej, w ostatnim zeszycie zmienił się kolorysta – Marchanda zastąpił Bérengère Marquebreucq – i jeszcze bardziej podkręcił kolorystykę. Choć ta wcześniejsza, trochę oldschoolowa chropowatość też ma swój urok.
Ton komiksu jest raczej poważny, czasem tylko uśmiechniemy się, np. gdy przejawem innoplanetarnego życia okaże się szkolny autobus wyposażony w sztuczną inteligencję. Fabuła robi dziwne zwody, czasem plany postaci kończą się zaskakującym fiaskiem, do czego nie przyzwyczaiła nas konwencja. Intrygująca jest wizja społeczeństwa przyszłości, które jest przymusowo… homoseksualne (między innymi z powodu przeludnienia). To heterycy są heretykami, a tradycyjny sposób rozmnażania się jest postrzegany jako zwierzęca perwersja rodem z ciemnych wieków. Bohater próbuje się w tym świecie odnaleźć i nie popaść w jakieś, broń Boże uprzedzenia… ale i tak staje się heretykiem. Antywojenna generalnie wymowa „Wiecznej wojny” nie oznacza antywojskowej. Haldeman pisze we wstępie, że powieść cieszyła się uznaniem lewicy i prawicy – jakieś echa cnót wojskowych można tu jednak znaleźć. Bagatelizuje zimnowojenne zagrożenie komunizmem – ot, pisze, okazało się, że wcale nie byli tacy groźni, a nas straszono uzbrojonymi w sierp i młot pingwinami na Antarktydzie. Chciałbym w to wierzyć, ale jakoś nie potrafię. Za to potrafię zrozumieć, dlaczego powieść amerykańskiego autora stała się przebojem po komiksowej adaptacji na frankofońskim rynku. Druga część historii, „Wieczna wolność”, już jest bardziej klasyczna w podejmowaniu żelaznych dla SF tematów, nie ma tu już tak oczywistego, okołowietnamskiego kontekstu. Mamy za to kwestie – powiedzmy – postludzkie : ewoluować czy nie ewoluować? Ewolucja oznacza tu koniec indywidualizmu, ludzi zastępuje zbiorowość miliardów klonów, będąca jednym Człowiekiem o wspólnym umyśle. Z biegiem fabuły nasila się w komiksie obecność metafizyki w kształcie, jaki często przybiera ona w SF. „Porwanie” ludzkości, trochę jak z serialu „Pozostawieni”, kończy się wielkim finałem z quasiboskimi istotami i wyjaśnieniem „wyższego” sensu całej fabuły. Trochę w duchu Stanleya Kubricka, choć cała tajemnica tutaj, po jej wyjaśnieniu i zracjonalizowaniu, ulatuje gdzieś w kosmos i nie przynosi spełnienia. Niemniej, jeśli chcemy widzieć w SF ersatz metafizycznych tęsknot, to „Wieczna wolność” jest tego niemal modelowym przykładem. Twórca scenariusza i tak wykazał się sporą pokorą: zdumienie nad ogromem kosmosu i własną małością jest jednak jakimś początkowym, pierwotnym odruchem religijnym – to wcale nie tak mało jak na komiks SF.
Joe Haldeman (scenariusz), Marvano (rysunki), Bruno Marchand (kolor): Wieczna wojna (La guerre éternelle). Egmont 2016. Joe Haldeman (scenariusz), Marvano (rysunki), Bruno Marchand i Bérengère Marquebreucq (kolor): Wieczna wolność (Libre à jamais). Egmont 2016.
5/6
Sławomir Grabowski