Ekskluzywny wywiad z Arkadiuszem Milikiem. Gwiazda polskiej piłki opowiada tygodnikowi "ABC" o swoich planach, marzeniach i przeszłości.
Najwięksi piłkarze świata to z reguły ludzie wywodzący się z biedy, takie chłopaki z sąsiedztwa, z podwórka. Żadna klasa wyższa. Jak było z panem?
Nie zaliczam się do nich, ale nie mogę powiedzieć, że byłem z rodziny bardzo bogatej i bardzo poukładanej. Nie chcę zdradzać sekretów, jaka moja rodzina była, ale mogę powiedzieć, że nie było różowo. I wcale moje życie nie było łatwizną.Od dzieciaka byłem nastawiony na piłkę nożną. Oczywiście nie miałem pojęcia, że zostanę piłkarzem, ale chciałem bardzo. Tak jak większość moich rówieśników. Nie uczyłem się źle, ale szkoła schodziła na dalszy plan. Futbol był dla mnie ponad wszystko, a szkoła, wiadomo, chciałem po prostu zdawać. Zacząłem trenować w wieku sześciu lat, dziś mam 21 chyba wyrosłem na ludzi. Przykro mi, ale szkoła nie miała z tym wiele wspólnego.
Piłka była drogą do innego świata?
Nie podchodziłem do tego w ten sposób. Oczywiście miałem swoich idoli. Moje ściany w pokoju pełne były plakatów: Henry, Cristiano Ronaldo, Rocky Balboa. Szukałem przyjemności, a moją przyjemnością była piłka. Nie kalkulowałem, że dzięki temu będę sławny, bogaty i będę rozdawał autografy. Chciałem grać, cieszyć się. Treningi i ciężka praca zaczęły przynosić efekty, jakich się nie spodziewałem
Skąd ten plakat Rocky’ego? Fascynuje pana boks?
Film mi się po prostu podobał. Nieustępliwość i charakter głównego bohatera. Jak Polak walczy, np Artur Szpilka to pewnie, że oglądam, ale nie jestem fachowcem. Mogę nawet powiedzieć, że raczej takim bokserskim Januszem (śmiech).
Więcej przeczytasz w najnowszym papierowym wydaniu tygodnika "ABC"