William Hope Hodgson był mi już znany, ale nie z horroru marynistycznego. Nazwisko autora to jedno, ale okładka Krzysztofa Wrońskiego była drugim czynnikiem który sprawił, że musiałem sięgnąć po tę pozycję.
Hodgson - który sam spędził wiele czasu na morzu - opisuje tu dzieje rozbitków ze statku Glen Carrig, którzy usiłując przeżyć będą musieli stawić czoła przedziwnym przeciwnikom i zjawiskom. Do tej niewielkiej powieści podchodziłem z pewną obawą - tłumaczenie "Domu na granicy światów" było nieco trudne w odbiorze, ale Tomasz S. Gałązka świetnie oddał tu ducha archaicznej narracji - akcja osadzona jest pod koniec XVIII w. (podobnie zresztą jak opowieść znaleziona w "Domu"). Spotkałem się z zarzutami, że Hodgson pisze nieco naiwnie, ale moim zdaniem to bardzo dobra i świadoma stylizacja. Bądź co bądź narratorem jest pasażer Glen Carrig, więc nie ma tej autorskiej, wszechwiedzącej perspektywy, odpowiednio specyficznie odbiera też to, co załoga spotyka na swojej drodze. Żeglarska przeszłość Autora jest tu wyraźnie widoczna - szczegóły dotyczące konstrukcji łodzi i okrętów, takielunku, masztów i nawigacji cechują się znawstwem tematyki, nie są wynikiem"researchu". "Szalupy" są kategoryzowane jako horror, ale nieprzypadkowo okładkę stworzył Krzysztof Wroński, miłośnik weird fiction - ten właśnie gatunek tchnie wiatr w żagle fabuły już od pierwszych stron. Opisy potwornej krainy ciszy, dziwacznych drzew i przerażających, powracających regularnie dźwięków są jednymi z lepszych w powieści, bardziej nawet niezwykłe niż późniejsze opisy okropnego przeciwnika.
Na niebezpiecznej wyspie rejs rozbitków się nie kończy. Po złowrogie wodorosty i dziwnych potworach dotarcie na piaszczystą plażę jawi się jak wybawienie. Nic bardziej mylnego - nie są jedynymi, którzy się na tym skrawku lądu pojawiają. Tajemnicze grzyby i zagadkowa studnia skryte w dolinie będą świadkami krwawych wypadków, a dostrzeżony w oddali, unieruchomiony wśród wodorostów statek też kryje sekret pod potężną nadbudówką. (Nie chcę tu psuć niespodzianki, ale motyw przeciwników i studni jest wspaniale pomyślany).
Mimo iż przeciwieństwa losu urastają do niepojętej rozumem, kosmicznej rangi - nieznane potwory i okrutne ziemie - wśród weirdowej beznadziei i fatalizmu daje się wyczuć tchnienie nadziei w ludzkie siły. Rozum, największy ich oręż, mimo iż nie ogarnia istoty wszystkich tych okropieństw, racjonalnie i pomysłowo stawia im czoła, wykorzystując te liche środki fizyczne, które są dostępne i prawa fizyki. Nadzieja ta nie wynika nawet z pomyślnego zakończenia, ale z samych działań, konsekwentnych w swoim dążeniu do przeżycia.
Wspaniałe połączenie konwencji marynistycznej z grozą weird, mimo stosunkowo prostej, linearnej fabuły - wciągające i budujące napięcie. Świetna pozycja nie tylko dla miłośników horroru, ale i tych, którzy chcieliby się zapoznać z tą nieco inną, "dziwną" gałęzią fantastyki.
Paweł Richert