Obrońca Borussii po kontuzji wraca do kadry. I mówi „ABC” o zdrowych relacjach między zawodnikami, którzy nie są przyjaciółmi. Łukasz Piszczek przyznaje wprost - z Robertem Lewandowskim na piwo razem nie chodzi!
Wrócił pan do zdrowia, ale do składu Borussii trener Juergen Klopp wprowadza pana bardzo delikatnie…
Łukasz Piszczek Czuję się już dobrze, kontuzję lewej kostki wyleczyłem, zagrałem w dwóch końcówkach meczów Borussii. Trener nie ma jakiegoś wyjątkowego powodu, aby mieszać w składzie, bo zespół gra dobrze. Zawodnik, który występuje na mojej pozycji, Eric Durm, też gra bez zarzutu, jest uniwersalny, może występować także z lewej strony. Zdobywamy wiele punktów, walczymy o udział w europejskich pucharach i zdobycie Pucharu Niemiec. Muszę zatem uzbroić się w cierpliwość.
Co się takiego stało, że Borussia Dortmund, która była na ustach całej piłkarskiej Europy przez minione lata, nagle zaczęła aż tak dołować? Przecież zaledwie dwa miesiące temu byliście na ostatnim miejscu w tabeli. Groził wam spadek z Bundesligi.
Nie był to dla nas łatwy czas, ale wciąż mieliśmy nadzieję, że da się z tego wyjść. Przeszkadzało nam wiele kontuzji. Mówię tu o Kubie Błaszczykowskim i kilku innych zawodnikach. Potrzebny był nam jakiś bodziec, aby ruszyć z miejsca, znów uwierzyć w siebie.
I tym bodźcem była deklaracja Juergena Kloppa, że po zakończeniu sezonu odchodzi?
Być może tak. Ciężko mi to ocenić. Pierwszy raz spotkałem się z taką sytuacją. Chyba zrozumieliśmy, że trzeba godnie pożegnać trenera, który tak wiele dla tego klubu zrobił. Zagrać także dla niego.
Myśli pan, że Klopp postanowił odejść, bo czuł się bezradny?
Na pewno jest to człowiek, który dobro tego klubu stawia ponad swoje interesy. Po prostu uznał, że jest dobry moment, aby się pożegnać.
Chcesz przeczytać więcej - sięgnij do najnowszego papierowego wydania Tygodnika "ABC"!