Wojtek, choć nosił polskie imię, urodził się na kontynencie afrykańskim. Przygodę z wojskiem rozpoczął wyjątkowo wcześnie – miał zaledwie rok, kiedy żołnierze Armii Andersa odkupili go od irańskiego chłopczyka. Cena nie była wygórowana – Polacy nabyli go za puszkę konserw. Chociaż nie- dźwiadek nie traf ił do cyrku – dokąd planował go sprzedać irański chłopiec – to jednak żyjąc u boku polskich żołnierzy, na pewno nie mógł skarżyć się na brak wrażeń.
Już jego dzieciństwo nie należało do łatwych – Wojtek był chyba jednym z niewielu niemowlaków karmionych… butelką po wódce. Na szczęście w butelce nie było alkoholu, ale zwyczajne mleko.
Piwo nauczył się pić dopiero później – dostawał je od żołnierzy w nagrodę za dobre sprawowanie. Wojtek został oficjalnym członkiem kompanii wojskowej, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Niedźwiadkowi nie była obca zwykła żołnierska codzienność. Wojtek spał i jadł wspólnie z towarzyszami broni, uprawiał z nimi sportowe zapasy, a nawet podobno... palił papierosy. Był zwierzakiem ufnym, przyjaznym i towarzyskim – do tego stopnia, że kiedy w nocy czuł się samotny, składał żołnierzom wizyty w namiotach i przytulał się do nich, żeby zasnąć.
W życiu niedźwiadka-żołnierza nie brakowało chwil podniosłych – kulminacyjnym momentem była oczywiście bitwa o Monte Cassino. Wojtek został zaangażowany w działania wojenne – dzielnie pomagał Polakom, nosząc skrzynie z amunicją. Podobno nigdy nie zdarzyło mu się żadnej upuścić.
Chcesz przeczytać więcej o historii Misia Wojtka? Sięgnij po najnowsze papierowe wydanie Tygodnika "ABC"!