Świat generała Wojciecha Jaruzelskiego powoli, acz stanowczo walił się. W Moskwie pojawił się Michaił Gorbaczow, który przestraszył braci komunistów, stwierdzając publicznie, że „doktryna Breżniewa” przestała obowiązywać. Trzeba sobie radzić samemu, by nie stracić władzy – a może i głowy.
Papież Jan Paweł II w czerwcu 1987 r. dopominał się podczas spotkania z ponadmilionową rzeszą wiernych na gdańskiej Zaspie o prawo „Solidarności” do istnienia. „Nie ma wolności bez Solidarności” – w głowie generała fraza szumiała jak zardzewiałe zawiasy. A tu, w maju, a potem w sierpniu 1988 r. na Wybrzeżu, szczególnie w Szczecinie, znów wybuchły strajki – tym razem organizowane przez młodsze pokolenie robotników, które nadal dopominało się zalegalizowania „Solidarności”. Najbliżsi doradcy generała, Pożoga, Urban i Ciosek, sygnalizowali wielokrotnie, że stan gospodarki i nastrojów społecznych nie pozwalają na zwłokę – czas podjąć rozmowy z doradcami Lecha Wałęsy. Jeszcze w 1988 r. doszło do rozmów w willi MSW na Zawracie. Potem do słynnej rozmowy telewizyjnej Alfred Miodowicz – Lech Wałęsa, którą bezapelacyjnie wygrał elektryk z Gdańska, jeszcze niedawno „prywatna osoba z wąsami”, teraz oficjalnie laureat Pokojowej Nagrody Nobla.
Powstaje Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie. „Solidarność” faktycznie jawnie odradza się w zakładach pracy.
Trzeba rozmawiać, mimo że aparat partyjny naciska na generała, by się nie poddawał, by trwał w okopach socjalistycznej ojczyzny. Przecież świniliśmy osiem lat, wyrzucaliśmy ludzi z pracy, kłamaliśmy i zmuszaliśmy do podpisywania lojalek. I to wszystko na marne? Rząd z Mieczysławem Rakowskim na czele przygotowuje zatem decyzję o likwidacji stoczni gdańskiej, kolebki ruchu sierpniowego. Jeszcze w styczniu 1989 r. „nieznani sprawcy” zamordowali ks. Stefana Niedzielaka i ks. Stanisława Suchowolca. Liczono na włączenie się hamulców uniemożliwiających dialog. Po stronie „Solidarności” także nie ma jedności.
Doradcy Wałęsy z lat 1980–1981 wspierali rozmowy, ale spotykali się z zarzutem, że idąc na współpracę z Jaruzelskim, pozwalają mu uratować swoją głowę. Może lepiej poczekać, aż system sam się rozsypie. Wtedy odbierzemy Polskę, bez zobowiązań
mówi Kornel Morawiecki z „Solidarności Walczącej”.