To był naprawdę spokojny kraj. Ludzie chodzili do pracy. I nawet jak stali w korkach, to robili swoje, za jakieś tam pieniądze, z radością obserwując budowy autostrad i tras szybkiego ruchu, którymi mieli już wkrótce pojechać nad morze. Popijając kawę w papierowym kubku z amerykańskiej kawiarni, odkładali spokojnie na mieszkanie albo zaciągali kredyty na 30 lat.
Wysportowane kobiety, znalazłszy idealnych partnerów, rodziły dzieci, które radośnie popiskiwały w wózkach Emmaljunga, pchanych przez brodatych mężczyzn, którym udało się znaleźć partnerkę. Władza uśmiechała się do obywateli z okien pędzącego przez kwitnące pola Pendolino. Miasta rosły. Lud był zadowolony – co rusz pokazywały to zresztą wyniki badań. Pięknie było. Przyjeżdżała do „tego kraju” cała Europa, a obywatele chętnie też do Europy wyjeżdżali. Wielu, nie wiedzieć czemu, zostawało tam w Europie na dłużej i tęskniąc codziennie za ojczyzną, wsłuchiwali się w głośne i równie radosne wołanie z rodzimych stron: „Wracajcie. Mamy dla was pracę!”. Kraj był zaprzyjaźniony z sąsiadami do tego stopnia, że przekraczając granicę, nikt nie dostrzegał wielkiej różnicy – sklepy te same, towary te same, ciuchy te same i ta sama radość z otwartości, tolerancji, ta sama chęć budowania nowego, lepszego świata – bez granic, bez ograniczeń.
Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło. Okazało się bowiem, że w tym naprawdę spokojnym kraju władza uśmiechała się trochę na wyrost i rżała z obywateli przy restauracyjnych stolikach w salkach za kotarką. Obywatele chyba wcale nie byli tak szczęśliwi, na jakich wyglądali w sondażach, zwłaszcza gdy odkryli, że choć granic nie widać – to sąsiadom wiedzie się całkiem nieźle, bo dostali sporo ulg, by pozakładać te sklepy, a u siebie zarabiają lepiej i więcej od swojego rządu dostają. Potwierdzali to zwłaszcza ci, którzy wracali z Europy zwiedzeni nawoływaniem władzy. Opowiadali, jak tam jest i… znów wyjeżdżali, zostawiając sześciolatki idące do szkoły z babciami i dziadkami. Aaa… i wyjechali też ci, którzy rządzili „tym krajem”, by zająć wysokie stanowiska w Europie. Zostały po nich piłkarskie stadiony i orliki. I parę spraw do wyjaśnienia w prokuraturze. Bo te autostrady to wcale nie powstawały, a Pendolino nie jeździło wcale tak szybko jak gdzie indziej. Kredyty okazały się pułapką, gdy ktoś policzył, że po kilku latach spłacania rat kwota pożyczki nie zmalała. W niektórych przypadkach jeszcze urosła. I wszystko się zmieniło.
W tym spokojnym niegdyś kraju ludzie szukają teraz odpowiedzi na pytania, których nikt przez wiele lat nie stawiał. I odkrywają, że prawda może być zupełnie inna niż to, co przyjęli niegdyś za prawdę. W tym kraju naród przypomina sobie o historii, którą przez lata ukrywano. Padają pytania o przeszłość – tych, o których w szczęśliwej krainie milczano i o tych, o których wypadało mówić tylko dobrze. Odpowiedzi bywają nieznośne, bolesne, a pytań jest coraz więcej. I gdy partnerskie, tolerancyjne, otwarte społeczeństwo chce mówić, jak jest – bez cenzury politycznej poprawności, nawet Europa tak jakoś „nabiera dystansu”.
Na ulice wychodzą więc ci, którzy chcą znów mieszkać w spokojnym kraju „europejskim”. W tamtym kraju, w którym wyniki sondaży wskazywały, że obywatele są szczęśliwi, a władza uśmiechała się do obywateli z okien Pendolino. Przecież było tak dobrze. A że kawa była sztuczna i wcale nie amerykańska? Co tam...
Maciej Wośko
Redaktor Naczelny