Już za kilka godzin poznamy wynik referendum w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię. Co ewentualny Brexit oznaczałby dla Polski, a także dla setek tysięcy Polaków od lat żyjących i pracujących na Wyspach?
Niemożliwe stało się tym samym możliwe i spełnia się czarny sen entuzjastów Wspólnoty, którzy nie przyjmowali do wiadomości scenariusza, w którym struktury UE mogą się skurczyć o jakiekolwiek państwo członkowskie. Powody do świętowania mają zaś przeciwnicy Unii Europejskiej - dla nich triumfem jest samo referendum, bez względu na jego wynik.
Część polskich mediów już od wielu dni prezentuje wizję krzywd, jakie czekają naszych mieszkających na Wyspach rodaków. TVN24 Biznes i Świat w swojej analizie ewentualnych scenariuszy wskazał, że rząd w Londynie miałby wstrzymać wszelkie świadczenia dla osób, które nie posiadają brytyjskiego obywatelstwa, co oznaczałoby powrót części Polaków do kraju.
Polacy mieliby też mieć trudności z szukaniem pracy. Wyjście Wielkiej Brytanii oznaczałoby, że status Polaków i Brytyjczyków zmieniłby się. Polacy mogliby być zmuszeni do uzyskiwania pozwoleń na pracę. Szef działu zagranicznego TVN24 Biznes i Świat tak opisuje sytuację. – Status Polaków na Wyspach w zasadzie z dnia na dzień zmieni się. Samo wychodzenie z UE ma zająć Brytyjczykom dwa lata i tylko tyle czasu będą mieć Polacy pracujący i mieszkający w Anglii, Walii, Szkocji i Irlandii Północnej na określenie własnej sytuacji i sprecyzowanie planów.– mówi
Zaostrzyłyby się też kontrole na granicach dla obywateli UE, ale dr Karolina Borońska-Hryniewiecka, ekspertka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych uspokaja.– Nikt jednak nie będzie nikogo z dnia na dzień deportować.– twierdzi dr Borońska-Hryniewiecka. Wskazuje jednak, że sytuacja z zasiłkami może ulec istotnym zmianom. –Jeśli przestanie obowiązywać unijne prawodawstwo dotyczące równego traktowania pracowników, Wielka Brytania nie będzie musiała wypłacać imigrantom świadczeń społecznych na obecnych zasadach.– dodaje.
"Newsweek Polska" straszył polskich studentów. Gazeta wskazywała, że wyjście Wielkiej Brytanii z UE spowoduje ograniczenie wymian studenckich na linii Polska-UK. Co więcej, gazeta wskazała, że profesorowie pragnący wykładać na brytyjskich uczelniach - choćby gościnnie - będą musieli ubiegać się o pozwolenie o pracę.
"Newsweek" analizując skutki Brexitu dla Polaków posunął się jednak nawet dalej - według dziennikarzy gazety wyjście UK z Unii Europejskiej będzie oznaczało masowe powroty Polaków z Wysp. "Emigranci wracają" - czytamy w "Newsweeku" - "I zabierają stanowiska pracy. Paradoksalnie nikogo nie ucieszy powrót nawet 300 tys. rodaków, których trzeba będzie zagospodarować na rynku. Nieunikniony jest wzrost bezrobocia i obciążenie budżetu zasiłkami." Czy na pewno?
Nieco spokojniejszy ton panuje w analizach innych mediów. "Forbes" wskazuje na zagrożenia dla działających w Wielkiej Brytanii polskich przedsiębiorców, a nawet - dla Planu Morawieckiego. "Forbes" w tej materii cytuje opinię byłego wicepremiera Janusza Piechocińskiego: – W najbliższym czasie z powodu uchodźców dojdzie do nowej wojny o podział unijnego budżetu. I to na skalę dotąd niespotykaną – uważa Janusz Piechociński. - Koszty utrzymania uchodźców w przypadku krajów, które nie chcą ich przyjmować, mogą zostać ściągnięte z ich kopert narodowych. Z Brexitem odczujemy to jeszcze mocniej. Wówczas wkład unijny w plan Morawieckiego stanie pod znakiem zapytania.– dodaje były wicepremier.
Z kolei Jerzy Kropiwnicki, członek RPP, wskazuje, że Brexit byłby dla Polski nie lada nieszczęściem: – Ewentualny Brexit to byłoby nieszczęście dla Polski i Unii Europejskiej. Możemy się spodziewać zawirowań, jeśli chodzi o kurs walutowy, przynajmniej przez jakiś czas. Trudno powiedzieć, kiedy by to wróciło do normy.
Z kolei były prezes NBP - prof. Leszek Balcerowicz także wskazuje na groźne skutki Brexitu - dla całej UE: W absolutnie żywotnym interesie Polski jest to, aby Europa była zintegrowana. Bez struktur UE Polska, podobnie jak inne kraje naszego regionu, zostałaby osamotniona w relacjach z Rosją. Brexit mógłby niekorzystnie wpłynąć na przybliżenie spełnienia takiego scenariusza. Z kolei dla samej Wielkiej Brytanii prawdopodobnie oznaczałby skomplikowanie relacji ze Szkocją oraz ryzyko negocjacji kolejnych warunków, co zajęłoby około dwóch lat.
Jednak Brexit to nie tylko scenariusze Armaggedonu. Pojawiają się też głosy wskazujące, że skutki dla Polski mogą być pozytywne. Uspokaja chociażby Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha: – Dzisiejsze oceny dotyczące katastrofy, jaka miałaby się rzekomo wydarzyć z tytułu wyjścia ze struktur UE przez Wielką Brytanię, przypominają sytuację towarzyszącą decyzji o przystąpieniu do Wspólnoty. Jak widać katastrofy z wejścia nie było, a pojawiły się korzyści.– twierdzi Sadowski.
Co więcej - Sadowski wskazuje, że Brexit może być impulsem do przeorganizowania UE. Jeśli jednak nie dojdzie do refleksji w strukturach UE - wtedy będziemy mieli do czynienia z kolejnymi "exitami".
Znamy już więc zarówno obawy ekspertów, jak i ich nadzieje. Czy jednak Brexit w istocie będzie taką katastrofą jak zapowiadają niektórzy? Referendum jest mocną rozgrywką polityczną urządzoną przez premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona na użytek wewnętrzny. Pamiętajmy, że ostatnie lata to okres rosnącej potęgi politycznej prawicowej UKIP Nigela Farage'a - partii bezwzględnie punktującej tak błędy samej UE, jak i dotychczasowych gabinetów premierów Zjednoczonego Królestwa. Znaczenie UKIP ograniczane było tylko dzięki systemowi wyborczemu panującemu w Wielkiej Brytanii, który w wyborach premiuje duże partie. Tym samym w trakcie poprzednich wyborów UKIP mimo dość wysokiego, jak na brytyjskie warunki, poparcia sięgającego 16 proc. (w sondażach) ostatecznie zdobyli jedynie dwa fotele w parlamencie.
Ten stan nie mógł jednak trwać wiecznie i UKIP nabrał wiatru w żagle po kryzysie imigracyjnym, kiedy to Nigel Farage wraz z innymi euro-sceptykami bezwzględnie wytykał błędy urzędników UE. Błędy, które zachwiały Wspólnotą i realnie zagroziły bezpieczeństwu zawartych w niej państw. Cameron decyzją o rozpisaniu referendum wygrał więc całą stawkę. Przede wszystkim rozegrał UKIP, pokazując, że Farage wcale nie jest odosobniony w swoim sceptycyzmie. "Owszem" - zdaje się mówić Cameron - "My także jesteśmy sceptyczni wobec UE, jednak nie możemy pozwolić, by opanowały nas radykalne nastroje." Stąd referendum.
W porządku - powie ktoś - ale co jego wynikiem? Cóż - i tutaj premier Wielkiej Brytanii wygrywa. Jeśli Brytyjczycy uznają, że chcą opuścić UE, to Wielka Brytania faktycznie znajdzie się na prostej drodze do wyjścia ze Wspólnoty. Jeśli jednak zadecydują o pozostaniu w strukturach UE, Cameron także zyskuje, pokazując, że Farage i jego ugrupowanie pozostają wołającymi na puszczy radykałami.
Dobrze, ale co dalej? Trudno tak naprawdę jednoznacznie wyrokować. Pozwolę sobie jednak, trochę oddalając się od opinii na temat skutków ekonomicznych tej decyzji, zapytać: Czy naprawdę ktokolwiek zakładał, że Unia Europejska trwać będzie wiecznie?
Arkady Saulski, dziennikarz Gazety Bankowej, członek zespołu redakcyjnego wGospodarce.pl