Historia się nie kończy. Ona tylko ciągle się powtarza w coraz to nowych kostiumach. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie? - mówi w wywiadzie dla tygodnika "ABC" Andrzej Ziemiański.
Arkady Saulski: Dopiero co mieliśmy okazję czytać wznowienie kultowego już "Toy Wars" a teraz wracamy do świata Achai wraz z powieścią "Virion". Uniwersum Achai jest więc coraz większe, ku uciesze czytelników, ale zapytam - czy Pan, jako autor tych wszystkich powieści nie odczuwa czasem tak po ludzku zmęczenia tą opowieścią, światem? A może jest tyle historii do opowiedzenia, że taki efekt nie następuje?
Andrzej Ziemiański: Nie jestem zmęczony przedstawionym w powieści światem. On jest dla mnie raczej nieodkryty jeszcze. Czuję się jakbym ledwie skubnął jego zawartość, jakby to było pierwsze, wstępne spojrzenie do środka. Trochę czuję się jak kosmita, który chciałby poznać obcą cywilizację, trochę jak szpieg, który mogąc obserwować niewielki fragment musi zrekonstruować w głowie obraz całości. Na pewno nie ma we mnie pewności siebie Marco Polo, by nazwać te książki „Opisanie świata”. Zresztą bez przerwy kpię sam z siebie na kartach powieści sugerując w wielu wzmiankach na temat autora trzytomowych dziejów Achai, że „ten kronikarz pisał wszystko wiele lat po jej śmierci cesarzowej i albo nie miał źródeł, albo nadużywał, albo mu się popier...ło”. Z drugiej strony ten świat zaspokaja jakąś nieuświadomioną chęć bycia władcą. Usiłuję więc rządzić tam, może nie demokratycznie, jeszcze bohaterowie powieści nie urządzają głosowań kto ma przeżyć i jaki ma być ich dalszy los. Ale na pewno jestem monarchą oświeconym. Jak któraś z postaci ma inną koncepcję swojego życia niż wymyślona przeze mnie to często skłonny jestem przyznać jej rację.
Reaguje Pan na opinie i sugestie czytelników? Epoka internetu to też, niestety, często epoka hejtu. Andrzej Ziemiański jest na niego odporny czy też zdarza mu się denerwować na opinie wyrażane w sieci?
Hejterzy są, byli i będą. Dobrze jest grzać się w ogniu ich emocji. Cóż by to było gdyby ludzie patrzyli z obojętnością? A tak, im bardziej nienawidzą, im głośniej krzyczą, tym bardziej rosną nakłady książek. To zgodne z zasadą sformułowaną przez znanego, przedwojennego redaktora: nie ważne co piszą, byleby tylko nazwiska nie przekręcili. (miech)
Z wykształcenia jest Pan inżynierem ale w książkach widać fascynację historią, a może inaczej - dekonstrukcją pewnych procesów historycznych. Tak było w "Achai", tak było w "Pomniku Cesarzowej..." ale tak jest też np. w "Zapachu Szkła". Skąd to zainteresowanie? Historia się nie skończyła jak chce mędrzec Fukuyama?
Historia się nie kończy. Ona tylko ciągle się powtarza w coraz to nowych kostiumach. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Hamlet grany w strojach z epoki czy przez aktorów ubranych we współczesne garnitury jest ciągle tym samym Hamletem. Identycznie jest z historią. Bardzo mnie śmieszą na przykład narzekania na upadek obyczajów, zalew chamstwa, demoralizację młodzieży… Na to samo narzekali już starożytni Grecy. Kiedy był więc ten rzekomy Złoty Wiek? I jak to jest, że przez tysiące lat ciągle upadamy na wszystkich frontach, ale nadal nie możemy mordą o dno walnąć? Nie, nie, jeszcze wiele zabawy przed nami. A że w teatrze grają ciągle to samo? Może i to samo, ale z pokolenia na pokolenie przed coraz to nową publicznością.
George R. R. Martin rozróżnia dwa typy pisarzy - architektów i ogrodników. Ci pierwsi mają powieść rozplanowaną co do zdania. Ci drudzy dają się nieść historii. A Andrzej Ziemiański? Ogrodnik? Architekt?
Powinienem powiedzieć, że architektem z racji wykształcenia, ale nie byłaby to prawda. Ale też na pewno nie jestem ogrodnikiem. Już raczej kombajnistą prowadzącym swojego, stalowego potwora przez areał o powierzchni tysięcy hektarów. A poważnie. Nigdy nie znam zakończenia powieści, którą piszę bo wtedy cały proces stałby się nudny nie do wytrzymania. Siadając do roboty nie mam zielonego pojęcia co dany dzień przyniesie. Żyję razem z moimi bohaterami, przeżywam to co oni i tak jak oni usiłuję znaleźć wyjście z danej sytuacji. Tylko jedno różni mnie od postaci literackich. Ja znam kierunek, w którym zmierzam. No i, ekstra bonus: jestem bogiem. Ja mogę sprawić, że jak już nie ma wyjścia to zatrzęsie się ziemia od wybuchu tysięcy wulkanów. Fajny etat, nie?
Obecnie mamy do czynienia z wielką popularnością literatury postapokaliptycznej, postnuklearnej. Pan wizje zagłady prezentował już w "Autobahn nach Poznań" ale czy nie kusi Pana pokazanie nowej wizji zagłady?
Uwielbiam postapo, a jedyne co mnie tam męczy to brak jakiegokolwiek realnego, dobrego zakończenia. Może nawet niekoniecznie dobrego. Tylko takiego, które zostawia margines na jakąkolwiek nadzieję. A tu nic z tych rzeczy.
Jeśli nasza cywilizacja upadnie to nie będzie żadnej szansy na jej odtworzenie. Wyczerpaliśmy wszystkie łatwo dostępne złoża koniecznych minerałów i ponowny „wiek pary i elektryczności” już się nigdy nie powtórzy. Kiedy skończą się wyprodukowane przez nas zasoby, powrócimy do prymitywnego łowiectwa. I oby obiektem naszych łowów nie byli inni ludzie w charakterze łatwej do pozyskania żywności. Jak tu napisać coś optymistycznego?
Trudno mi się powstrzymać przed tym ostatnim pytaniem - mamy wznowienie "Toy Wars" - ale czy jest szansa na jakąś kontynuację?
Toy ciągle żyje i ma się dobrze. A przeciwników nie brakuje: w magazynach Caltronu jest jeszcze jedna, uśpiona Valkiria, a i Rosjanie być może szykują coś na boku? W tej chwili nie wiem czy będzie ciąg dalszy. Ale na pewno ta historia nie umarła. Szerzej piszę o Toy na swojej stronie http://ziemianski.com.pl/blog/jak-poznalem-toy/ Zapraszam do lektury.
Rozmawiał Arkady Saulski.