Żyjemy w coraz bardziej komfortowych warunkach, w ciepełku, syci i rozleniwieni, mając wszystko w zasięgu ręki, zaś problemy, które nas dotykają w przeważającej części stwarzamy sobie sami - mówi w wywiadzie dla tygodnika "ABC" pisarz Sławomir Nieściur.
Jak to się stało, że wkroczył Pan do Zony? Przecież, wbrew pozorom, codzienne życie w Polsce nie jest takie ciężkie, by zniszczone połacie były alternatywą. A może to żyłka do przygody? Chęć sprawdzenia siebie, także literacko, w ekstremalnych warunkach?
Stało się nagle, dosłownie i w przenośni. Fabryka Słów ogłosiła konkurs na opowiadania do antologii stalkerskiej, mnie akurat po raz pierwszy w życiu naszła ochota by napisać kawałek czegoś fabularnego. Zafascynowany od szczenięcych lat twórczością Strugackich, zachwycony grą S.T.A.L.K.E.R popełniłem dwa opowiadania, po czym wysłałem je na rzeczony konkurs. Dalej wydarzenia potoczyły się już błyskawicznie: teksty spodobały się Fabryce na tyle, że zaproponowano mi współpracę, która trwa po dziś dzień, a jej wymiernym efektem są dwie wydane powieści i trzecia, oczekująca na swoją premierę.
I tak, chciałem się sprawdzić, ale tylko w tym ogólnym sensie, czyli literacko. Prywatnie jestem raczej sybarytą i bardzo rzadko szukam wyzwań. Jeżeli już zabieram się za coś nowego, to tylko i wyłącznie z ciekawości. Nigdy z powodu adrenaliny, bo nabuzowany nią czuję się źle.
Patrząc szerzej ostatnie lata to istny boom na literaturę post-apo. Skąd, według Pana, ten trend? Jesteśmy znużeni rzeczywistością? A może, jak chcą niektórzy, autorzy przeczuwają coś złego za horyzontem i taka lektura jest pewnym psychologicznym przygotowaniem?
Znużenie, ewidentnie znużenie. Żyjemy w coraz bardziej komfortowych warunkach, w ciepełku, syci i rozleniwieni, mając wszystko w zasięgu ręki, zaś problemy, które nas dotykają w przeważającej części stwarzamy sobie sami. A ponieważ są one powtarzalne i przeważnie sztuczne, walka z nimi nie daje żadnej satysfakcji, wręcz przeciwnie, nuży nas jeszcze bardziej. Szukamy więc innej płaszczyzny, tego specyficznego gorszego i brudnego wymiaru, w który moglibyśmy się przenieść i tam dopiero bohatersko stawić czoła autentycznie wrogiemu światu.
Pana książki to post-apo, że tak to ujmę, bliskiego zasięgu, utrzymane jest w raczej swojskich, wschodnioeuropejskich klimatach. Przyznam, że mnie osobiście taka estetyka intryguje ale fascynuje mnie też np. wygląd USA po zagładzie. Nie chciałby Pan wyskoczyć i w tamte rejony?
Ja również uwielbiam tę estetykę, ale nie, nie chciałbym. Niezbyt dobrze znam tamtejsze realia, nie najlepiej czuję się w roli zagubionego przyjezdnego, rozglądającego się z oszołomieniem po obcym dla niego pod każdym względem terenie. Wolę zdać się na autochtonów i ich opowieści. Są zdecydowanie bardziej wiarygodni niż ja byłbym kiedykolwiek.
Ma Pan swoich literackich mistrzów? Autorów, których książki robiły na Panu szczególne wrażenie podczas pisania?
Podczas pisania czytam relatywnie niedużo, z kilku przyczyn. Po pierwsze, zwyczajnie brakuje mi na to wtedy czasu, po drugie, pisząc zdarza mi się później mimowolnie naśladować styl autora, po trzecie, zaczynam być potem niesamowicie krytyczny w stosunku do własnego tekstu, co z kolei skutkuje masakryczną jego wycinką i generalnie spowolnieniem tempa pracy. Mistrzów literackich jako takich, nie mam, aczkolwiek twórczość niektórych lubię i szanuję. Wbrew pozorom jestem bardzo, ale to bardzo wymagającym czytelnikiem i zawsze znajdę coś, co mi danym utworze nie pasuje, co mnie drażni, co mi zgrzyta. Raz jest to warstwa językowa, innym razem sposób narracji, jeszcze innym świat przedstawiony.
Co dalej? Jakie ma Pan dalsze, literackie plany?
No cóż, najwyższa pora wyjść z Zony na Dużą Ziemię i, że tak powiem, iść na własne. Zdradzę, że niedawno rozmawiałem z wydawcą i wspólnie doszliśmy do wniosku, iż niegłupio byłoby oderwać się od ziemi i być może trochę postrzelać się z kimś kosmosie. Co z tego wyniknie, czas pokaże. Jedno jest pewne: nadal będę pisał. Połknąłem bakcyla (śmiech).
Rozmawiał Arkady Saulski.