"Potrzebowałem odmiany, oderwania od przaśnej, nieco depresyjnej i dusznej atmosfery opuszczonych ukraińskich wiosek, gdzie mutant mówi dobranoc" - mówi w wywiadzie dla tygodnika "ABC" Sławomir Nieściur, autor powieści "Kurs na kolizję".
Arkady Saulski: Z Zony w kosmos. Jak to się stało, że zmienił Pan tak drastycznie front? Co Pana skłoniło do tej podróży w kosmos?
Sławomir Nieściur: To nie jest aż tak drastyczna zmiana. Byłaby, gdybym po cyklu o Zonie napisał powieść, dajmy na to, fantasy (śmiech). Póki co, napisałem kolejne s-f, tyle że z akcją dziejącą się w przestrzeni kosmicznej, a nie w czarnobylskiej Zonie. Odpowiadając na pytanie, potrzebowałem odmiany, oderwania od przaśnej, nieco depresyjnej i dusznej atmosfery opuszczonych ukraińskich wiosek, gdzie mutant mówi dobranoc, a wieczorami zamiast cykania świerszczy słychać wycie sparszywiałych psów.
Z przecieków wydawcy wiemy, że Pana powieść nawiązuje do pewnego niedawnego, dość istotnego wydarzenia astronomicznego. Proszę pokrótce opisać o co naprawdę chodzi?
Zainspirował mnie obiekt o wdzięcznej nazwie Oumuamua, tajemniczy przybysz z przestrzeni pozaukładowej, wykryty po raz pierwszy w październiku 2017 r., lecący sobie aktualnie przez Układ Słoneczny, co do którego astronomowie wciąż nie mogą rozstrzygnąć, czy jest kometą, czy asteroidą. Co najciekawsze, lecąc wciąż przyspiesza, choć teoretycznie nie powinien. Jedną z kilku hipotez mających tłumaczyć to niesamowite zachowanie jest teoria, według której Oumuamua jest wytworem obcej cywilizacji - okrętem lub bezzałogową sondą badawczą. I właśnie tę teorię postanowiłem obrać jako punkt wyjścia dla mojej opowieści.
Zapytam wprost - jest Pan fanem Space Opery? Ma Pan ulubionych twórców? A może wybrał Pan ten gatunek właśnie jako nie mający z nim obycia? Jako literackie wyzwanie?
Odpowiem równie wprost: tak jestem fanem tego gatunku. Gorącym fanem. Od dzieciństwa zaczytywałem się w fantastyce naukowej, pochłaniając dosłownie wszystko, co z tego gatunku wpadło mi w ręce. Do dnia dzisiejszego mam sentyment do s-f tzw. eksploracyjnej, gdzie człowiek przemierza kosmos badając nieznane, oraz jej wersji militarnej, gdy człowiek to nieznane chce z takich czy innych względów unicestwić. Albo ono jego.
Odnośnie ulubionych twórców fantastyki militarnej, to nie chciałbym ich tutaj kolejno wymieniać, bo lista nazwisk jest bardzo długa. Powiem tylko, że jednym z moich najulubieńszych cykli military s-f jest cykl Starfire D. Webera oraz BOLO! tegoż autora. To, że napisałem space operę jest nie tyle próbą zmierzenia się z wyzwaniem literackim, co raczej naturalną konsekwencją wieloletniej fascynacji tym gatunkiem, tak samo jak wcześniej cykl stalkerski był wynikiem zauroczenia uniwersum czarnobylskiej Zony.
Wiem, że autorów irytuje to pytanie ale i tak je zadam - ma Pan pomysł na ciąg dalszy, cykl? Woli Pan skondensowane fabuły czy długie, wielotomowe historie?
Owszem mam pomysł, powiem więcej, właśnie kończę pisać tom drugi. A potem być może napiszę kolejny. Po raz pierwszy od początku swojej przygody z pisaniem mam komfort posiadania własnego uniwersum, własnej kopalni odkrywkowej, którą będę mógł eksploatować dopóty, dopóki nie uznam, że jej zasoby zostały wyczerpane. Odnośnie wielotomowych powieści, odpowiem następująco: lubię wielotomowe historie, ale pod warunkiem, że mają konkretne, zwarte fabuły, nie rozdrabnione przez tysiąc nic nie wnoszących wątków. Takie, w których narracja płynie wartkim nurtem, nie zaś meandruje tworząc rozlewiska i bagna, w których czytelnik grzęźnie na długi czas, a nierzadko po prostu się topi.
Jakie jeszcze gatunki literackie chciałby Pan odwiedzić?
Od jakiegoś łaskocze mnie z tyłu głowy pomysł na kryminał, póki co jednak staram się to łaskotanie ignorować.
Wrócimy do tematu, gdy skończę pisać cykl Shadow Raptors.
Rozmawiał Arkady Saulski.