"Był czas, gdy sama siebie uważałam za feministkę tylko dlatego, że upierałam się, by chodzić w spodniach i biłam się z kolegami na pięści. Z biegiem czasu nauczyłam się, co naprawdę znaczy słowo „feminizm” i co się za nim kryje. Jak to zwykle bywa, wiedza wyrugowała zabobon." - pisze w przygotowanym specjalnie dla tygodnika "ABC" liście otwartym pisarka Luiza Dobrzyńska.
Drogie Osoby
(wyjaśnienie: jak wiadomo, słowo „woman” zostało uznane przez anglojęzyczne feministki za obraźliwe, zawiera bowiem w sobie rdzeń „man”, mężczyzna. W Polsce ten problem nie istnieje z powodu różnic językowych, jednak nie chciałabym nikogo urazić, dlatego używam formy neutralnej)
Był czas, gdy sama siebie uważałam za feministkę tylko dlatego, że upierałam się, by chodzić w spodniach i biłam się z kolegami na pięści. Z biegiem czasu nauczyłam się, co naprawdę znaczy słowo „feminizm” i co się za nim kryje. Jak to zwykle bywa, wiedza wyrugowała zabobon.
Kiedyś rola kobiet w życiu społeczeństwa była określana przez mężczyzn i trzeba było ciężkiej, nieraz niebezpiecznej pracy, by to zmienić. Obecnie w krajach cywilizacji zachodniej (uogólniając) nie ma potrzeby walczyć o równość płci, bo jest ona zagwarantowana konstytucyjnie. Teraz walczy się o to, żeby mieć lepiej niż strona przeciwna. Bolesław Prus, znany antyfeminista, zauważył gorzko w „Lalce”: - Wy chciałybyście po prostu mieć wszystkie prawa i wszystkie przywileje.
Coś w tym jest, nieprawdaż?
Mówicie głośno, że walczycie o sprawiedliwość społeczną. W ramach tej sprawiedliwości uważacie prawo do aborcji na życzenie za niezbywalne, żądacie nauczania przedszkolaków o seksualności człowieka i obrażacie się śmiertelnie, gdy ktoś powie Wam komplement, odnoszący się do Waszej fizycznej powłoki. W porządku, macie prawo do swojej wizji świata i nie mnie, zakłamanej katoliczce, sądzić wasze sumienia. Jedno wszelako nie daje mi spokoju.
Jak to się dzieje, że Kazimiera Szczuka, Magdalena Środa i działaczki różnych organizacji typu Ponton tak bardzo walczą o przyjmowanie imigrantów i tolerancję dla muzułmańskiej mniejszości? Czy naprawdę nie wiedzą, że gdy ta mniejszość urośnie w siłę, im pierwszym zamknie twarze? Czy Wy, drogie feministki, nie zdajecie sobie zupełnie sprawy z tego, że to o co walczycie tak zajadle – równouprawnienie kobiet, prawo do aborcji, powszechna dostępność i wiedza o środkach antykoncepcyjnych – w krajach islamskich jest zakazane prawnie i zwyczajowo? Dlaczego zamiast nawoływać do tolerancji wobec ludzi nie znających żadnych zahamowań, nie zmagacie się raczej o równouprawnienie muzułmanek, o ich edukację i o to, by prawo krajów, w których na swoje nieszczęście żyją, wzięło je wreszcie w obronę? Nie przeszkadzają Wam żony, zakutane po oczy i postępujące o dwa kroki za mężami, honorowe zabójstwa, zmuszanie małych dziewczynek do poślubiania podstarzałych zboczeńców – bo jak nazwać mężczyznę, który ślini się na widok dziesięcioletnie dziewczynki? Nie macie nic do powiedzenia na temat instrukcji Mahometa, jak prawidłowo ukamienować kobietę i jak ją bić, gdy jest nieposłuszna? Może podobają się Wam gwałty na kobietach, zdaniem muzułmanów, prowokujących do ataku swoim ubiorem? A może też uważacie, że ofiarę takiego gwałtu należy dodatkowo ukarać, najlepiej śmiercią, za seks pozamałżeński? Ach, byłabym zapomniała, nie znosicie katoli, bo Was krytykują, więc pewnie cieszy Was palenie chrześcijan w Nigerii, zakopywanie ich żywcem i przybijanie ich do krzyży, bez różnicy płci i wieku!
A jeśli to wszystko Wam się jednak nie podoba, to dlaczego wyzywacie Polaków od ksenofobów, dlaczego zarzucacie im zaściankowość i nietolerancję, choć oni po prostu nie życzą sobie zagrożenia dla siebie i swoich bliskich? Popatrzcie, co dzieje się dziś w krajach, które były tolerancyjne, otwarte i niezaściankowe. Naprawdę chcecie tego w Polsce? Bo jeśli tak, to zastanówcie się nad sobą, póki jeszcze możecie. Dopóki możecie w swoich miastach chodzić gdzie chcecie, ubrane jak chcecie, głosić bez strachu swoje credo i pić piwo w towarzystwie mężczyzn nie będących Waszymi krewnymi. Walka z niesłusznymi uprzedzeniami jest rzeczą zacną. Jednak walka ze słusznymi to zbrodnia, bo obraca się przeciw tym, których powinno się ochraniać.
Polityczna poprawność wobec muzułmanów wydaje jak najgorsze owoce. Sprawy gwałtów – także na dzieciach – i rozbojów zamiata się pod dywan, dziennikarzom knebluje się usta, żeby broń Boże nie urazić wyznawców Allacha. Mowi się, że to po to, by nie podsycać nastrojów antyislamskich, jednak efekt bezkarności jest taki, że muzułmanie w krajach, w których powinni czuć się gośćmi, czują się właścicielami. Jakie są tego skutki, wie każdy, kto nie jest ślepy, głuchy i niedorozwiniety od urodzenia. Chowanie głowy w piasek i powtarzanie „Nic się nie stało, to nie oni są winni.” nic nie da. Winny jest nie tylko ten, kto strzela, ale i ten, kto go skrycie wspiera i ukrywa. Mówienie o „garstce ekstremistów” nikogo nie przekonuje, gdy gołym okiem widać, że „garstką” są raczej muzułmanie umiarkowani, tacy co chcą po prostu w spokoju żyć i pracować.
„Gdy okaże się, że większość imigrantów to terroryści, wtedy będziemy się martwić.” powiedziała Kazimiera Szczuka. Nie, droga pani Kaziu. Wtedy będzie już za późno, by się martwić, będziemy walczyć o życie. A takie jak Pani pójdą na pierwszy ogień, bo muzułmanie bardzo nie lubią feministek.
PS: Nie łudzę się, że Was przekonam, drogie Osoby. Nie będziecie mogły jednak potem mówić, że Was nie ostrzegano.
Pozostaję z szacunkiem
Luiza Dobrzyńska
autorka jest pisarką