Propozycja uzdrawiających wyjazdów ze stolicy dotyczy też posłów, którym doradzam częstsze wizyty w macierzystych biurach poselskich. Z perspektywy Starogardu, Bytowa czy Pruszcza Gdańskiego Polska naprawdę wygląda inaczej i o czym innym mówi. Najwyraźniej posłowie PO dawno już nie byli w domu.
Lubię wyjeżdżać z Warszawy. Poza stolicą można dopiero dowiedzieć się, co tak naprawdę ludzi kręci, co zajmuje, co cieszy i denerwuje. Lubię też przeglądać lokalne gazety, zaglądać na lokalne portale.
Dzięki temu można odzyskać równowagę, złapać dystans, który najwyraźniej zgubili już dawno dziennikarze w mediach „warszawskich”. Gdyby słuchać i czytać jedynie w Warszawie – można by odnieść wrażenie trwającej w całej Polsce otwartej wojny. Tylko czekać, gdy na rynkach i ryneczkach staną barykady, a ludzie podejmą głodówki w obronie Platformy. Tymczasem – na ulicach spokój.
Propozycja uzdrawiających wyjazdów ze stolicy dotyczy też posłów, którym doradzam częstsze wizyty w macierzystych biurach poselskich. Z perspektywy Starogardu, Bytowa czy Pruszcza Gdańskiego Polska naprawdę wygląda inaczej i o czym innym mówi. Najwyraźniej posłowie PO dawno już nie byli w domu. Gdyby posłuchali, co chcą powiedzieć im wyborcy, nie wychodziliby z sali sejmowej podczas głosowania. Bo właśnie na ich obecności zależało wyborcom - po to zostali wybrani. Być może dowiedzieliby się też, że Polacy głosowali na PiS nie dlatego, że w kampanii zabrakło Antoniego Macierewicza i nie dlatego, że Beata Szydło obiecała po 500 zł na dziecko. Wyborcy wystawili Platformie rachunek za osiem lat rządów i powiedzieli – dość.
Tymczasem ani posłowie PO, ani dziennikarze sprzyjający do niedawna jedynie słusznej, niezwykle demokratycznej, bardzo europejskiej i łaskawej Platformie, nie mogą zrozumieć, jak to możliwe, że Polacy nie wychodzą na ulice, gdy w sejmie poprawia się prawo, a prezydent ułaskawia Mariusza Kamińskiego. Przecież głosowali na PiS przez pomyłkę. Teraz muszą się obudzić, jak z jakiegoś snu. Powinni wyjść - zwołać polski Majdan. Stawiać barykady. I co? I nic. Komitet Obrony Demokracji okazał się „spontanicznym” pomysłem dziennikarzy, którego ciemny lud nie kupił. Rzekomy nocny zamach na demokrację nadawany „live” w radiu i telewizji uruchomił jedynie lawinę internetowych memów, w większości zresztą przypominających Platformie, kto niepodzielnie władał krajem przez osiem ostatnich lat. Cholera! Nawet atak na prezydenta Dudę, który w samolocie do Chin wystąpił w koszulce z biało-czerwoną kieszonką, się nie powiódł… bo pół Polski poza Warszawą takie koszulki nosi, a prezydent dostał „szacun”.
Apeluję zatem do posłanek i posłów, by następnym razem, gdy opuszczą sejmową salę, wyjechali z Warszawy i porozmawiali z Polakami także poza stolicą. Przy okazji niech wezmą ze sobą kilku dziennikarzy. Może razem spotkają tych, którzy nie bardzo potrafią zrozumieć, czemu ten PiS jest taki straszny, jak o nim z Warszawy mówią. Bo jak na razie, to nikt nie może się połapać, o co tyle ich krzyku.
Maciej Wośko