Politycy PO bronią Cezarego Grabarczyka po jego dymisji. Podkreślają, że zachował się "honorowo". Tymczasem, jak donosi portal 300polityka.pl, to nie od podjął decyzję o swoim odejściu z ministerstwa sprawiedliwości. Oddać tekę ministra kazał mu Ewa Kopacz. Wściekła premier zadzwoniła do Grabarczyka z samolotu.
Zaraz po dymisji Cezarego Grabarczyka w mediach pojawili się politycy PO, którzy bronili kolegi, a do jego decyzji odnosili się z wielkim szacunkiem.
Spodziewam się po Platformie szacunku dla klasy ministra Grabarczyka, że potrafił tak szybko i honorowo podać się do dymisji
stwierdził w TVN24 wicepremier Tomasz Siemoniak.
Tymczasem okazuje się, ze decyzja szefa resortu sprawiedliwości wcale nie była taka honorowa. Jak ustalił portal 300polityka.pl, to szefowa rządu zmusiła swojego przyjaciela do dymisji. Ewa Kopacz zadzowniła do Grabarczyka z samolotu w drodze z Krakowa do Warszawy. Gdy wylądowała w środę ok. godz. 20, los Grabarczyka był już przypieczętowany.
Dymisja ministra sprawiedliwości, uwikłanego w aferę z nieprzepisowym przyznaniem mu przez policję pozwolenia na broń, nie była więc jego decyzją i wynikała z woli szefowej rządu. Oficjalna wersja PO twierdzi, że to Grabarczyk podał się do dymisji, gdy położył się na nim cień podejrzeń. Wygląda jednak na to, ze ten cień położył się przede wszystkim na kampanii Bronisława Komorowskiego. Stąd tak szybka i ostra decyzja premier Kopacz, której Grabarczyk był przecież wielkim przyjacielem i o którym mówiła powołując go na stanowisko ministra, że "kocha ludzi".