Robert J. Szmidt jest realnie twórcą polskiego nurtu postapokaliptycznego lub postnuklearnego w fantastyce. Teraz wrócił wraz z kolejną powieścią w uniwersum Metra 2033 - "Wieża". O gatunku jako takim, o filmowej apokalipsie i planach na trylogię opowiada w specjalnym wywiadzie dla tygodnika "ABC".
Arkady Saulski: Wraca Pan do uniwersum Metra 2033, stąd rodzi się pytanie - czy będziemy mieli do czynienia z trylogią?
Robert J. Szmidt: Myślę, że tak. Po sukcesie Otchłani otrzymałem propozycję napisania dwóch kolejnych tomów tej serii. Drugim jest wydana w maju Wieża, na trzeci - którego tytułu nie mogę zdradzić, choć domyślniejsi czytelnicy mogą go już znać - trzeba będzie chwilę poczekać. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, definitywne zakończenie tej historii pojawi się w księgarniach dopiero w przyszłym roku. Mówię definitywne, ponieważ jestem zdania, że takich opowieści nie można ciągnąć w nieskończoność, bez uszczerbku na jakości tekstu. Jako tłumacz stykałem się wielokrotnie z cyklami pisanymi na zamówienie i chyba nigdy nie wyszło to na zdrowie autorowi ani jego cyklowi. Konieczność wymyślania coraz to nowych zwrotów akcji prowadzi do przerysowań, ponieważ musi być lepiej, szybciej, więcej, a to niszczy klimat i bohaterów.
Zapewne to pytanie słyszał Pan nie raz, ale nie mam wyboru, jak tylko je zadać - skąd popularność postapokalipsy w ostatnich latach. To dynamiczny trend? Reakcja na zapotrzebowanie czytelników?
To kolejna fala popularności gatunku, który zaczyna najjaśniej błyszczeć wtedy, gdy my, ludzie, czujemy narastające zagrożenie. To mechanizm podobny do tego, jaki towarzyszy renesansowi horroru, tylko tutaj mówimy o bardziej materialnych zagrożeniach: wojnie, głodzie, kataklizmach. Media karmią nas coraz częściej wizjami nadchodzącej apokalipsy, często kreowanymi na potrzeby zwiększenia sprzedaży – nic tak przecież nie napędza nakładów i oglądalności jak strach. Literatura postapo opisuje skutki tego wszystkiego, co można znaleźć dzisiaj w Internecie, ale też w gazetach, czasopismach, programach telewizyjnych. A im więcej ludzi zaczyna się interesować daną tematyką, tym więcej pojawia się publikacji, to najnormalniejszy w świecie trend. Proszę zauważyć, że wśród najpopularniejszych dzisiaj serii literatury młodzieżowej (z angielska Young Adult) mamy niemal same postapokaliptyczne opowieści. Wystarczy spojrzeć na najgłośniejsze ekranizacje ostatnich lat. Igrzyska Śmierci, Niezgodna, Więzień Labiryntu, przygotowywane teraz Metro 2033. To wszystko czysta postapokalipsa.
Literacka postapokalipsa ma się dobrze - a kinowa? Czy ma Pan swoje ukochane obrazy w tym gatunku?
Oczywiście. Kino postapo, dzięki ewolucji efektów specjalnych, ma się nadspodziewanie dobrze. Najlepszym tego dowodem ostatni Mad Max, który, choć za bardzo marginalizuje postać tytułowego bohatera, daje nam niesamowity, przepiękny przegląd postapokaliptycznych wizji. A jak wygląda lista moich ulubionych filmów tego gatunku? Zacznijmy może od trzech najstarszych. Ostatni brzeg, czyli ekranizacja powieści Neville’a Shute’a, książki, która – jeśli wierzyć opiniom ówczesnych naukowców i dziennikarzy – ocaliła nas przed widmem wojny nuklearnej. Władca much – także ekranizacja powieści, tym razem Williama Goldinga. Przejmująca historia dzieci ewakuowanych w trakcie konfliktu atomowego gdzieś na Pacyfik. Świt żywych trupów George’a Romero. Obraz, który tak naprawdę zapoczątkował niesłabnącą do dzisiaj falę filmów o zombie. Bardzo cenię sobie Mad Maxa, dawną trylogię i nowy film George’a Millera. Ucieczkę z Nowego Jorku, Ludzkie dzieci, 28 dni później i kontynuację, czyli 28 miesięcy później Danny’ego Boyle’a. Krew bohaterów z Rutgerem Hauerem, film, który był inspiracją do stworzenia w Polsce ligi nowego postapokaliptycznego sportu, czyli juggera. Serial The Walking Dead, którego nikomu chyba nie trzeba dokładniej przedstawiać. Mógłbym wymieniać bez końca, więc może na tych tytułach poprzestańmy. Albo nie, dorzucę jeszcze kilka mało znanych perełek. The Hidden (ten nowy, nie o kosmitach przeskakujących z ciała w ciało), film o ludziach ukrywających się w bunkrze, który moim skromnym zdaniem jest o niebo lepszy od słynnego Cloverfield Lane 10. Horde, francuski film o zombie, nakręcony przed słynnym The Raid, o nielegalnej wyprawie policjantów na osiedle rządzone przez gangi. The Carriers, o rodzinie próbującej uciec z miasteczka objętego kwarantanną…
W pewnym sensie Robert J. Szmidt stworzył polską apokalipsę - czy wróci do uniwersum "Samotności Anioła Zagłady"? "Ewa" w końcu stanie na Ziemi?
Tu muszę gorąco zaprotestować. Jeśli już miałbym zostać ojcem polskiej postapokalipsy, to raczej chrzestnym. Kiedy zaczynałem pisać, moim idolem był – i pozostaje zresztą do dzisiaj – Marek Baraniecki, twórca niezapomnianej Głowy Kasandry. Ta nowela otworzyła nasze pokolenie na postapokalipsę, a jej autor udowodnił, że można napisać taki tekst w niemal polskich klimatach. Ja tylko idę jego śladami. A odpowiadając na pytanie. Tak, Ewa stanie na Ziemi, ale czy będzie jedna?... Czytelnik w tym przypadku może być pewien jednego, kolejna powieść ze świata Samotności Anioła Zagłady już powstaje. Jej pierwszy rozdział został dodany, jako bonus, do nowego, Rebisowego wydania Samotności, ukazał się także w specjalnej broszurce, zawierającej teksty autorów piszących w serii Horyzonty Zdarzeń, którą mogli dostać za darmo uczestnicy Pyrkonu. Ale to nie jedyna książka postapo, którą zamierzam napisać w najbliższych latach i tym bombowym akcentem żegnam się z państwem do kolejnego spotkania.
Rozmawiał Arkady Saulski.