Gwiazdor amerykańskiego kina w obecnej kampanii nie poparł żadnej ze stron. Jednak gdyby musiał wybierać, postawiłby na kandydata republikanów.
Clint Eastwood w rozmowie z magazynem "Esquire" nie uniknął pytania o wybory prezydenckie w USA. Filmowiec w przeciwieństwie do kampanii sprzed 4 lat, kiedy to otwarcie popierał republikańskiego kandydata Mitta Romneya, tym razem postanowił nie udzielać się po żadnej ze stron. Kiedy jednak zapytano go, która kandydatura jest mu bliższa, opowiedział się po stronie Donalda Trumpa.
Trudny wybór prawda?
- zapytał retorycznie Eastwood, w odpowiedzi na pytanie, kogo wybrałby na prezydenta swojego kraju.
Postawiłbym na Trumpa. Hillary Clinton deklaruje, że będzie kontynuowała politykę Obamy, a tego nie poprę.
- kontynuował filmowiec.
Niechęć Eastwooda do aktualnie rządzącego prezydenta jest dobrze znana. Poza otwartym poparciem dla jego konkurenta w wyborach w 2012 roku, doskonale pamięta się wystąpienie filmowca z konwencji Partii Republikańskiej. Przeprowadził on wtedy rozmowę z krzesłem, na którym siedział "niewidzialny Obama". Nie szczędził wówczas słów krytyki pod adresem ubiegającego się o reelekcję prezydenta.
Mam dość poprawności politycznej.
- dodał Eastwood uzasadniając swój wybór w tegorocznych wyborach.
Jesteśmy w pokoleniu mięczaków. Wszyscy uważają na to co mówią i robią. Słyszę o rasizmie na każdym kroku, a w większości tych sytuacji, za moich czasów nikomu takie określenie w ogóle nie przyszłoby do głowy."
- kontynuował.
Nie rozmawiałem z żadnych z kandydatów. Trump po prostu mówi to co myśli wielu z nas, ale w dzisiejszych czasach boimy się to otwarcie przyznać.
- zaznaczył.
mn/variety.com