Zamieszki w saksońskim Chemnitz, do których doszło w ostatnią niedzielę po zabójstwie Niemca zasztyletowanego przez imigranta z Bliskiego Wschodu, wywołały rytualne lamenty w niemieckich mediach i wśród polityków.
A przecież zamieszki są ujściem negatywnych emocji wywołanych przez nierozważną politykę imigracyjną i towarzyszącą jej ideologię - pisze na wPolityce.pl Konrad Kołodziejski.
Oczywiście trudno usprawiedliwiać uliczne gonitwy podgolonych osiłków za napotkanymi imigrantami. Szeroko kolportowane w internecie filmy przywoływały bowiem jak najgorsze skojarzenia, przenosząc nas w wyobraźni ponad siedemdziesiąt lat wstecz. Oto zgraja powrzaskujących Niemców biegnie tyralierą po jezdni, aby w pewnej chwili rzucić się na jakiegoś nieszczęśnika, który przypadkowo wszedł im w drogę. Można sobie wyobrazić, że podobnie – choć na większą skalę – wyglądały niegdyś łowy brunatnych koszul na Żydów lub innych „obcych rasowo podludzi”. Takie obrazki we współczesnych Niemczech muszą więc budzić obawy, nawet jeśli mają bardzo ograniczony zasięg.
Jak zaznacza Kołodziejski:
Wydawać by się mogło, że po półwieczu panowania w Niemczech liberalnej ideologii, która pacyfizm, obronę praw mniejszości i otwarcie na obce kultury ustanowiła nienaruszalnymi i wpajanymi każdemu dogmatami, takie sytuacje, jak ta w Chemnitz nie mają prawa się wydarzyć. A jednak zdarzają się. Pewnym wytłumaczeniem może być to, że Chemnitz (dawne Karl-Marx-Stadt) przed zjednoczeniem Niemiec znajdowało się w NRD, a zatem dogmaty te nie zdołały się tam w pełni zakorzenić. Że w byłej NRD warunki życia są gorsze niż w zachodniej części Niemiec więc mieszkańcy są bardziej sfrustrowani i podatni na podsuwane im przez nacjonalistów argumenty, że winę za ten stan rzeczy ponoszą przyjezdni odbierający pracę, zasiłki itd.
Więcej na wPolityce.pl