Zwolennicy trójki kandydatów na urząd Prezydenta RP stają się języczkiem u wagi zbliżających się wyborów. Jak zachowają się w drugiej turze prezydenckiego wyścigu?
Wygląda na to, że w tych wyborach decyzje typu „będę głosował za znak protestu” mają zabarwienie raczej prawicowe. Taki jest zajmujący trzecie miejsce zbuntowany rockman Paweł Kukiz. Taki jest zrównujący się z nim niekiedy Janusz Korwin-Mikke – cokolwiek sądzić o jego ekscentrycznych deklaracjach i pozach.
Ba, nawet kandydatka SLD Magdalena Ogórek zbiera raczej nietradycyjnych wyborców tej partii – to wynika ze szczegółowych badań zleconych przez Leszka Millera. Jej opowieści o pisaniu nowego prawa w interesie przedsiębiorców i podatników to zdecydowanie nielewicowa melodia. Pewien współpracownik Korwina opowiadał, jak to typowi zwolennicy tego lidera, fetujący go na pewnej sportowej imprezie, zapewniali: „popieramy pana, ale jeżeli nie pan, to tylko Ogórek”.
Ostatnio odpływ jej potencjalnych wyborców przysporzył zapewne dodatkowego poparcia Kukizowi i Korwinowi. Można się zastanawiać, czy, jak chcą niektórzy komentatorzy to ten sam elektorat protestu, który w 2011 r. poparł w znacznej mierze Palikota. Po części tak, po części pewnie nie – już choćby z powodów biologicznych, do gry wchodzą nowe roczniki.
Ale o ile radykalny, nawet jeśli czysto pozorny protest w roku 2011 miał twarz amatora III RP, którym był antyklerykalny „winiarz z Biłgoraja”, dziś ta kontestacja jest inna. Nie PiS-owska, nie smoleńska, na pewno nie skoncentrowana na roszczeniach socjalnych. Ale kwestionująca reguły III RP, odwrócona tyłem lub bokiem i do politycznej poprawności, i do Unii Europejskiej.
Co się z tym potencjałem stanie? Pytanie, ilu z tych ludzi będzie naprawdę głosować. Są przeważnie młodzi, często w ostateczności wybierają absencję. Ale o ile dotrwają, mogą mieć duży wpływ na wynik drugiej tury. Są nieprzewidywalni, tak zresztą jak ich idole. Zarazem można odnieść wrażenie, że ich głównym wrogiem jest jednak mainstream, a trudno sobie wyobrazić bardziej mainstreamowego kandydata niż Bronisław Komorowski. Już same kampanijne hasła obozu władzy, odwołujące się do stabilności i niezmienności jako czegoś najwartościowszego, z drugiej potępiające wszelki radykalizm, powinny zwolenników Kukiza i Korwina szczególnie wkurzać. I w dodatku to platformerskie poczucie wyższości…
Ci ludzie mogą mieć wpływ i na coś więcej. Już dziś spekuluje się, że programowo antypartyjny Kukiz i mocno niestabilny, porzucający swe kolejne partie Korwin mogliby w przyszłości stworzyć prawicowy blok, który dawałby PiS parlamentarną większość potrzebną do rządzenia Polską. Ale oczywiście dziś to marzenie. Być może marzenie ściętej głowy. Korwin specjalizował się zwykle w wywracaniu tego, co zbudował. Talentów i zamiarów dawnego lidera grupy Piersi w ogóle nie znamy, a są i tacy, którzy uważają, że jest wrzuconym na polityczny rynek produktem Grzegorza Schetyny, żeby ukraść prawdziwej prawicy kilka procent.
Mimo to PiS musi się do tych, z pewnością kapryśnych, środowisk jakoś odnieść. Uwzględniać ich sympatie i cechy, choćby w sekretnych planach, bo to klucz do podjęcia walki o zwycięstwo w drugiej turze wyborów prezydenckich. Korwin wyraża tęsknotę części młodych Polaków za wolnością ekonomiczną. Program PiS jest w wielu punktach dokładnie odwrotny. Dla Kukiza z kolei liczy się krytyka zbiurokratyzowanych partyjnych organizmów. PiS partią być nie przestanie. Zadanie bliskie jest więc kwadraturze koła. Ale możliwe, że to klucz do polityki w najbliższych latach. O ile ci wiecznie zbuntowani wyborcy nie zmienią, nawet i za kilka tygodni, swoich preferencji.