Jak to się stało, że polska lewica, która jeszcze kilkanaście lat temu była najważniejszą siłą polityczną kraju, dziś znalazła się na granicy upadku - pisze w najnowszym wydaniu Tygodnika "ABC" Piotr Skwieciński.
Piszę, że znalazła się na granicy, a nie że ją już przekroczyła, po trosze z ostrożności. Spektakularna klęska manewru pt. „Magdalena Ogórek” wydawała się wprawdzie ów upadek przypieczętowywać, ale już potem dwa sondaże dawały SLD nadzieje na wejście do nowego Sejmu. Oznaczałoby to, że jakiś potencjał lewica wciąż zachowuje. Ale owe sondaże nie wzięły pod uwagę możliwości zaistnienia w wyborach parlamentarnych nowego ruchu Pawła Kukiza. A ten odebrałby zapewne Sojuszowi taki odsetek i tak bardzo nielicznych wyborców, że SLD znalazłby się jednak pod progiem.
Już w okresie swojej potęgi ta formacja zdradzała znamiona upadku. Była gigantyczna, dysponowała poparciem elit finansowych i nie potrafiła na przykład stworzyć własnych mediów. Próba zmiany tej sytuacji poprzez działanie „grupy trzymającej władzę” zakończyła się aferą Rywina. Ale wcześniej postkomuniści mieli naprawdę wystarczająco dużo czasu i pieniędzy, żeby takie media wybudować od podstaw. Nie zrobili tego – bo zbytnio wierzyli w to, że potęga jest im dana raz na zawsze? W trwałość sojuszu z gazetą Michnika i w ogóle z mediami liberalnymi? Tak czy inaczej, zaniedbali media bardziej nawet niż polska prawica. Teraz zbierają odłożone w czasie owoce tych zaniechań.
Poszli mocno w stronę gospodarczego liberalizmu. Dominująca wśród postkomunistów grupa, związana z dawnym aparatem PZPR, nie miała przecież żadnego sentymentu do polskich mas plebejskich, które poszły za „Solidarnością” i zdradziły PRL. A dawni działacze reżimowych organizacji studenckich, którzy już w latach 80 fascynowali się Zachodem, kapitalizm po prostu pokochali.
Liczyli na to, że wiecznie będzie ich nieść nostalgia za Polską Ludową, a także to, że spora część Polaków była zwolennikami zachodnich wzorców obyczajowe go postępu. Postkomuniści w swojej walce z prawicą z entuzjazmem neofity bronili zaś koncepcji kulturowego dopasowania się naszego kraju do standardów, obowiązujących w Unii. Ale tę ostatnią broń coraz skuteczniej zaczęła wytrącać im z rąk Platforma, ewoluująca ku światopoglądowej lewicy. Wyborcy lewicowi kulturowo zaczęli więc wybierać partię rządzącą, która dawała im upragnione przez nich zmiany, a za to nie była obciążona postpeerelowskim obciachem, i w ogóle była elegancka i salonowa. Wyborcy lewicowi w sensie społecznym, lekceważeni przez lata, zaczęli w końcu wybierać PiS. A ci, dla których najważniejsza była obrona pamięci PRL, wymierać – w końcu chodzi o ludzi, którzy już w roku 1989 byli w wieku co najmniej mocno średnim…
Co dalej? Łatwo nie będzie. Również w krajach Zachodu elektorat wrażliwy społecznie przejmują w coraz większym stopniu ugrupowania radykalnej prawicy. Jeśli PiS pójdzie konsekwentnie w tę stronę, zablokuje tu lewicy drogę. A jeśli Platforma wytrwa przy kursie lewicowym w sensie kulturowym, zablokuje lewicę i tu.
Nie sądzę zarazem, żeby można było założyć, iż Polska trwale będzie dziwacznym krajem bez lewicy. Bo wrażliwość lewicowa – podobnie jak prawicowa – istniała zawsze i zawsze będzie istnieć. Wszędzie, a więc i w naszym kraju. Powinna więc w końcu znaleźć sobie jakieś ujście. Ale przywódcy zagnali tę formację w taki zaułek, że nikt chyba nie poważy się odpowiedzieć na pytanie – kiedy i jakie...