To nie tylko czas zwycięstwa Dudy. To również początek zmiany miejsc na polskiej scenie politycznej Andrzej Duda został kolejnym prezydentem RP, a Bronisław Komorowski odchodzi z Belwederu.
Kandydat zmiany wygrał z obozem władzy. Takiego rezultatu drugiej tury wyborów mogliśmy się spodziewać. Przecież w turze pierwszej, 10 maja, Duda pokonał o niespełna 150 tys. głosów urzędującego prezydenta, zaś trzeci był Paweł Kukiz – lider drugiego nurtu obozu zmiany. O wygranej kandydata Prawa i Sprawiedliwości zdecydowała większa mobilizacja wiernych zwolenników jego formacji ale także pozyskanie ponad 250 tys. dotychczasowych stronników Platformy.
Rosnącą przewagę Dudy nad Komorowskim potwierdziły nieliczne sondaże publikowane w pierwszym tygodniu decydującej fazy kampanii. Jednak obóz władzy – po początkowym szoku i przejściowej panice – zwarł swe szeregi i podjął próbę kontrofensywy. Komorowski przedstawił własną wersję skrócenia wielu emerytalnego, zaatakował Dudę oraz przedstawił „czarną” wizję Polski rządzonej przez Prawo i Sprawiedliwość. Chodziło o równoczesne osłabienie wizerunku konkurenta, przejęcie (zneutralizowanie?) części jego program oraz zmobilizował wyborców ciągle niechętnych PiS, ale rozczarowanych rządami Platformy.
To po części zadziałało. Wedle danych IPSOS Komorowskiego poparło w drugiej turze ponad milion nowych wyborców nieobecnych przy urnie 10 maja. Wyższa temperatura kampanii mobilizuje jednak także stronników Dudy. Frekwencja idzie w górę po obu stronach politycznych „okopów”, zarówno w matecznikach PO, jak i PiS. Dzieje się jednak także coś innego, równie ważnego: do Dudy przechodzi kolejne paręset tysięcy dotychczasowych wyborców Platformy (w tym niedawnych, „pierwszoturowych” zwolenników Kukiza). Prócz większości „kukizowców” popiera Dudę – wbrew swej partii – ponad połowa elektoratu PSL oraz co trzeci wyborca lewicy. Ostateczny efekt: wyhamowanie ofensywy obozu władzy i wygrana obozu zmiany.
Niedzielny wieczór to nie tylko czas zwycięstwa Dudy. To również początek (nie) oczekiwanej zmiany miejsc na polskiej scenie politycznej. Pierwszy dzień kampanii przed jesiennymi wyborami do parlamentu. To początek wielkiego, nieuchronnego przesilenia w dotychczasowym obozie władzy. Tuż po swej porażce aspiracje do roli lidera „pospolitego ruszenia w imię wolności i powstrzymania agresji” zgłosił Bronisław Komorowski (skojarzenia z byłą Unią Wolności – oczywiste). A może przyszłość pokonanego prezydenta to polityczna emerytura (co zasugerował w poniedziałek jeden z baronów Platformy)?
Coś się zaczyna, co się kończy...