W czasach późnego socjalizmu mówiono, że inteligent to „pasożyt wytwarzający kulturę”. Inteligent był w tamtych czasach mniej ważny od robotnika czy chłopa. Liczyła się produkcja. Żeby uzasadnić swoje istnienie, inteligent musiał coś wytwarzać. Choćby tylko kulturę.
Wtedy, przed 1989 r., wyróżniano trzy klasy społeczne: robotników, chłopów i tak zwaną „inteligencję pracującą”. Ta nazwa zakładała, że inteligencja może być „pracująca” i „niepracująca”. Dziś, kiedy ktoś mówi o inteligencji, najczęściej ma na myśli pewne zdolności umysłowe. Na przykład inteligencję emocjonalną. Albo sztuczną inteligencję. Czasem inteligencję muzyczną, czyli zdolność odróżniania dźwięków, rytmów i melodii. Może być też inteligencja finansowa, czyli zdolność skutecznego posługiwania się pieniędzmi czy inwestowania. Albo inteligencja seksualna.
Ale czy istnieje jeszcze tradycyjna inteligencja jako klasa społeczna?
Tak rozumiana inteligencja jest czymś wyjątkowym, charakterystycznym dla naszej części Europy. To klasa powstała w XIX w., wywodząca się ze zubożałej szlachty, rzadziej bogatego chłopstwa czy podupadłej arystokracji. Najkrócej mówiąc: ludzie wykształceni, żyjący z pracy umysłowej. Ludzie kulturalni, zainteresowani kulturą. Inteligent to lekarz, nauczyciel, artysta, inżynier. Być może urzędnik. Bycie inteligentem to jednak nie tylko wykształcenie i utrzymywanie się z pracy umysłowej. To także poczucie misji, odpowiedzialność za wspólnotę. Jak pisano, inteligencja to „straż, która ducha narodowego nieciła z iskier w popiele”. „Spadkobierczyni szlacheckiej idei państwowej”. Inteligencja to był „moralny rząd narodu polskiego”. Mający nie tyle prawa, co przede wszystkim obowiązki. Bycie inteligentem oznaczało niezależność umysłu i bezinteresowną służbę na rzecz dobra wspólnego.
Czy na taką grupę jest miejsce w dzisiejszej Polsce?
Każda z cech tradycyjnej inteligencji obraca się dziś często w swoje przeciwieństwo. Służba na rzecz dobra wspólnego zmienia się w egoizm i dorobkiewiczostwo. Zamiast pracy organicznej, pomagania biedniejszym i gorzej wykształconym – pogarda dla „ciemnego ludu”. Zamiast misji i etosu – cynizm i własny interes. Zamiast niezależności myślenia – konformizm. Zamiast skromności – popisywanie się bogactwem. Zamiast analizy i objaśniania świata – pouczanie i narzucanie jedynie słusznych poglądów.
Dziś upadły inteligent występuje w maskach. W masce grubiańskiego dziennikarza- celebryty. W masce urzędnika, który je ośmiorniczki na obiad kosztujący równowartość minimalnej płacy. Oczywiście płacąc służbową kartą. Albo nosi zegarek, na który zwykły człowiek musiałby pracować rok. Inna maska: agresywny pseudoautorytet, który wygraża palcem wyborcom i mówi im, jak mają postępować. Ekonomista, który udowadnia, że w sporze banku z klientem rację ma zawsze bank.
Ale przecież są ciągle wśród nas prawdziwi inteligenci. Bibliotekarki, które zarażają dzieci pasją czytania. Nauczyciele z liceum pokazujący młodym ludziom świat wartości. Publicyści, mający swoje zdanie i umiejący je uzasadnić, bez narzucania swoich poglądów odbiorcy. Wykładowcy akademiccy wybierający uczelnię zamiast lepiej płatnej pracy w biznesie. Menedżerowie przeznaczający część zysków firmy na cele charytatywne. Działacze społeczni zajmujący się sprawami zwykłych ludzi, a nie wielką polityką. Artyści podejmujący ważne dla zbiorowości tematy, zmuszający widzów do myślenia.
Dziś też można być prawdziwym inteligentem. A może nawet trzeba