W tym roku świętujemy 1050 lecie Chrztu Polski. Jednak jak było naprawdę z przyjęciem Chrześcijaństwa przez Mieszka I-go? Jak wyglądała ówczesna polityka? Kim była Dobrawa? Co wiemy o opozycji pogańskiej? O tym rozmawiamy z autorem popularnych powieści historycznych i znawcą epoki - Rafałem Dębskim.
Arkady Saulski: Obchodzimy właśnie 1050 lecie Chrztu Polski. Cofnijmy się więc trochę w czasie, przenieśmy do puszcz słowiańskich, grodów i polan. Dlaczego właściwie Mieszko I zdecydował się ochrzcić siebie i swoje państwo?
Rafał Dębski: Brałem kiedyś udział w panelu dyskusyjnym (z Maciejem Parowskim zresztą, niech trąby jego słoni wiecznie moczą się w mleku), którego tematem miały być rozważania, co by się stało, gdyby kraj Mieszka nie przyjął chrześcijaństwa. Wraz z Maćkiem ustawiliśmy dyskusję na samym początku na swoim miejscu stwierdzając, że gdyby książę nie przyjął nowej religii, w ogóle nie byłoby Polski. I to jest właściwa odpowiedź na takie pytanie. Nie mieliśmy wyjścia, trzeba było ustalić jakiś paradygmat funkcjonowania państwa. Mieszko zapewne zauważył, obserwując dziedziny ościenne, że właśnie Kościół może stanowić podwalinę państwowości. Bo Kościół w istocie rzeczy jest państwotwórczy. Można w nim znaleźć skuteczny układ hierarchiczny, który łatwo przenieść na struktury administracji. Już dawno zauważono, że klasyczna mafia opiera się na identycznej strukturze i funkcjonuje jak hierarchia katolicka. I nic dziwnego, bo trudno znaleźć bardziej skuteczny układ. A że można go użyć w celach przestępczych?... No cóż. Warto przy tym pamiętać, że dopóki mafia opierała się sztywno na takiej podwalinie, wprawdzie popełniano w jej ramach zbrodnie, ale już nie rozprowadzano narkotyków, bo to już była dla ojców chrzestnych granica nie do przekroczenia. Potem się to zmieniło, jednak i mafia nie przetrwała w poprzedniej postaci, a co ważniejsze, została zmarginalizowana. Pewnych rzeczy się nie robi. I Kościół również pewnych rzeczy nie robi, wbrew krzykom aktywistów oskarżających tę instytucję o wszystko, co najgorsze. Wracając do tematu, Mieszko zdawał sobie sprawę z tego, jaką pomocą będzie dla niego nowa wiara, a przede wszystkim jej kapłani, dlatego postanowił ochrzcić siebie, a zarazem kraj. Co bardzo ważne, wytrącał z ręki niemieckim panom pogranicznym pretekst orężnej chrystianizacji pogańskiego, zacofanego sąsiada, któremu należy pokazać, co znaczy prawdziwa demokra...
Przepraszam, chyba się zapędziłem. Ale chodziło mniej więcej o to samo - pretekst do wtrącania się w sprawy rosnącego w siłę kraju.
Inna rzecz, że panowie niemieccy i tak nie przestali przeć na wschód i pouczać głupich, zacofanych Słowian o konieczności zjednoczenia się pod cesarskim berłem.
Diabli, kiedy teraz tak na to patrzę… Czyżby przez tysiąc lat tak niewiele się zmieniło?...
Wraz z obchodami słyszymy też historyczne polemiki w kwestii sensu chrztu. W ostatnich latach silne są głosy, iż chrzest "zabił" rzekomo kwitnącą, pogańską cywilizację Słowian. Czy tak było naprawdę?
A to jest ciekawostka. Bo chrzest jakoś nie zabił ani mitów greckich, ani rzymskich, ani germańskich, ani celtyckich. Zresztą, ogólnie słowiańskich też nie zabił, o czym najlepiej świadczą postacie Swaroga, Swarożyca, Welesa, Jaryły, Trzygława i wielu innych postaci, które przetrwały w legendach. I cóż – właśnie na terenach Polski nagle Kościół okazał się takim potworem, żeby bezwzględnie wykańczać rodzime wierzenia? Wiem, że teraz – podobnie jak Jacek Komuda – wbiję nóż w serce i inne części ciała naszych rodzimowierców, ale zgadzam się z opinią kolegi po piórze, że te nasze polskie, czy tam polańskie, lędziańskie, wiślańskie, mazowieckie i inne wierzenia niekoniecznie były specjalnie rozbudowane i atrakcyjne. Musiały przedstawiać się raczej prosto, wręcz prymitywnie… Jeden z moich kolegów twierdzi, że to była głównie taka tam kobieca magia. Kto wie? Przecież nawet o Światowidzie ze Zbrucza nie wiadomo, czy nie jest mistyfikacją.
CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE --->2