Choć krawaciarze z korporacji i miejscy drwale zazdroszcząc im popularności od miesięcy wieszczą koniec ery hipsterów, ci mają się coraz lepiej! Wystarczy wyjść na ulicę dużego miasta, by zauważyć tłumy wylansowanych dwudziestokilkulatków, z kolorowymi oprawkami okularów na nosie, z iPhonem w dłoni i w jeansach rurkach opinających pośladki. Hipsterzy są wśród nas! Dowiedz się, czy jesteś jednym z nich!
Jedno jest pewne: prawdziwy hipster nigdy nie przyzna, że jest hipsterem. Bo przynależność do jakiejkolwiek z grup społecznych czy subkultur hipsterowi jest nie po drodze. Nie walczą więc o prawa kobiet, ani nawet nie pochylają się nad losem dzieci cierpiących głód w Afryce. Za to do perfekcji opanowali rzucanie cytatami wcześniej znalezionymi w mediach. Najlepiej nie związanych z tzw. mainstreamem, czyli kulturą masową. Dlatego hipster spytany o politykę powie to, co usłyszy albo przeczyta w gazecie. Choć zrobi to z takim zaangażowaniem, że ktoś mógłby pomylić go z politologiem.
Co innego gdy idzie o muzykę i książki. Zgłębianie wiedzy o kulturze to obowiązek każdego szanującego się hipstera. Zasada jest taka - im poważniejsze kino, trudniejsze książki i odjechana muzyka, tym dla hipstera lepiej. Bo to gwarantuje tzw. „fejm”, czyli popularność w hipsterskich kręgach. Internet hipsterowi nie służy jako skarbnica wiedzy, a miejsce do prowadzenia tandetnej autopromocji. Blog modowy jest szczytem hipsterii. Ale Facebook do lansu też wystarczy.
Hipsterzy silą się na oryginalność nawet jeśli chodzi o jedzenie. Piją zagraniczne piwo albo lokalnego browca. Zdrowe produkty kupują na organizowanych w weekendy, głównie w dużych miastach, targach śniadaniowych. Gdy pudełka ze zdrowym obiadem nie wezmą do pracy, a w pobliskiej knajpie serwującej śniadania akurat braknie hummusu, na lunch hipster idzie do modnego baru mlecznego i pochłania kopytka z serem. Serwowane przez zaprzyjaźnioną kelnerkę w stylowym fartuchu. Po obiedzie - trzeba kupić kawę na wynos w Starbucksie. I z tekturowym kubkiem dumnie paradować przez miasto.