Czy jeśli jesienne wybory parlamentarne wygra PiS, to spróbuje iść drogą Wiktora Orbana? Partia kierowana przez Jarosława Kaczyńskiego ma wiele wspólnego z węgierskim Fideszem.
Politycy PiS niejednokrotnie zapowiadali „Budapeszt w Warszawie”… Jedni tego bardzo pragną, inni bardzo się tego boją. Ale co to mogłoby w ogóle znaczyć? I w jakim zakresie byłoby możliwe?
Elementem bardzo zbliżającym PiS i rządzący na Węgrzech Fidesz jest wspólne przywiązanie do idei silnego państwa narodowego. To istotne, bo konkurenci tych ugrupowań, czyli zarówno węgierscy socjaliści, jak i polska Platforma mają tu zdecydowanie odmienne zdanie.
Ci pierwsi potrafili wystartować do wyborów z hasłem „odważmy się być małymi”, czyli w domyśle: wyrzeknijmy się wielkich celów i znajmy swoje miejsce w szeregu, którego kształt wyznaczają o wiele silniejsze od nas potęgi (wielkie państwa i ponadnarodowe korporacje). Ci drudzy przyjęli jako swoją ideę słabnięcia państwa i oddawania kolejnych jego segmentów rozmaitym lokalnym i zawodowym elitom (przykładem może tu być uniezależnienie prokuratury).
Donald Tusk potrafił publicznie chwalić się za przyjęcie tego kierunku działania, który uznawał za nowoczesny…
Z całą pewnością po ewentualnym objęciu władzy partia Kaczyńskiego podejmie więc próby zwiększenia siły państwa, doprowadzenia do sytuacji, w której rzeczywiście rządziłoby ono i panowało, a nie jedynie administrowało. Ale w jakim zakresie? Wydaje się, że w ugrupowaniu tym zdobyła sobie prawo obywatelstwa refleksja, iż w latach 2005–2007 otwierano (czy też: dawano się wmanewrowywać) zbyt wiele konfliktów. Że teraz trzeba będzie liczbę frontów ograniczać.
Zwiększać ambicje PiS-u (na wzór Orbana) w tym względzie może natomiast pewne podobieństwo między sytuacją w polskiej i węgierskiej polityce; podobieństwo, którego dotychczas nie było.
Więcej analiz porównań i komentarzy na temat Orbana i polskiej polityki znajdziesz w najnowszym magazynie w nowym wydaniu Tygodnika "ABC"!