Morderca, nekrofil i zwyrodnialec, którego nazwisko do dziś budzi przerażenie i grozę! Edmund Kolanowski – pierwszy polski Hannibal Lecter. Oto jak 30 lat temu zabijał najokrutniejszy polski seryjny morderca. Książkę o zwyrodnialcu, pt. „Martwe ciała”, napisał Michał Larek. Oto czego dowiedział się o Kolanowskim.
Dokładnie 30 lat temu, 4 czerwca 1985 r. Sąd Wojewódzki w Poznaniu skazał na karę śmierci Edmunda Kolanowskiego – seryjnego mordercę, pedofila i nekrofila. Pierwszą kobietę zabił w 1970 r. Został złapany w 1983 r. Oskarżono go o trzy zabójstwa i profanację pięciu zwłok. Swoim ofiarom oraz bezczeszczonym przez siebie zwłokom wycinał narządy płciowe. Ciała palił w piecu.
Żył sobie, pracował, miał rodzinę, ale raz na jakiś czas opuszczał to swoje "standardowe" życie i udawał się na łowy, dość przerażające i śmiertelne. To człowiek zagadka, przeciętniak, który niekiedy przekraczał z rozmachem granice: moralne, etyczne, prawne
– mówi w rozmowie z RMF FM Michał Larek, współautor książki o Kolanowskim „Martwe ciała”.
Magdalena Partyła: Jaką osobą był Kolanowski?
Michał Larek: Trudne pytanie, każdy pewnie zupełnie inaczej go postrzegał. Przede wszystkim jednak to był zwyczajny, przeciętny, wydawałoby się, człowiek. Mówiono o nim, że był szczurkiem, takim szarym żuczkiem. Żył sobie, pracował, miał rodzinę, ale raz na jakiś czas opuszczał to swoje „standardowe” życie i udawał się na łowy, dość przerażające i śmiertelne. To człowiek zagadka, przeciętniak, który niekiedy przekraczał z rozmachem granice: moralne, etyczne, prawne.
Nazywany „zimnym chirurgiem”…
On się tak sam nazywał. Z dokumentów milicyjnych wynika, że w pewnym momencie poczuł, że jest ewenementem dla psychologów, dla śledczych, dla seksuologów i zaczął grać kogoś w rodzaju celebryty. Zaczął się obnosić ze swoim zboczeniem, ekstrawaganckim, spektakularnym, widowiskowym. Być może właśnie wtedy pomyślał, że jest takim „zimnym chirurgiem”.
Biegli uznali, że Kolanowski był poczytalny w momencie popełniania tych przestępstw.
To było strasznie zawikłane, tam wchodziła w grę arytmetyka, taka gra językowo-numeryczna. Ogólnie mówiąc, sąd dał się przekonać biegłym i orzekł, że Edmund był ograniczony w stopniu nieznacznym, pod względem rozpoznawania swoich czynów i możliwości kierowania swoim działaniem. To powodowało, że wówczas w świetle prawa uchodził za kogoś, kto jest poczytalny.
Gdybyśmy sięgnęli do początków życia Kolanowskiego – czy było coś takiego, co mogło go popchnąć na ścieżkę zbrodni?
Hm, nasza książka w przedostatnim rozdziale zawiera kilkanaście cytatów z dokumentów sporządzonych przez biegłych, przez seksuologa, psychologa i psychiatrę. Te kawałki, które zatytułowaliśmy „Fragmenty biograficzne”, pokazują, że Kolanowski był ofiarą, bezustannie był dewastowany przez los, urodził się z wielkimi wadami, był brzydki, nieszczęśliwy, bardzo chory, szybko dostał się w niezbyt odpowiednie środowiska. Ojciec alkoholik, chory wenerycznie. Codzienne niemal spacery na cmentarz – jego starszy brat umarł bardzo wcześnie. Szpital psychiatryczny, kłopoty w szkole, nieodpowiednie towarzystwo, wspólne podglądanie sekcji zwłok, którym towarzyszyły praktyki onanistyczne. Przynajmniej dwa razy został uderzony cegłówką w głowę.
Gdy czyta się opisy zbrodni Kolanowskiego, to przychodzi na myśl „Milczenie owiec” – tyle że ten film wydaje się przy tym niemal bajką dla małych dzieci.
Tak, bo Hannibal Lecter to fikcja. Postać spektakularna, elokwentna, wyrafinowana, kapitalny przeciwnik FBI, ale jednak fikcyjna, utkana z marzeń o genialnym antybohaterze. Natomiast Edmund Kolanowski to prawdziwy seryjny zabójca, nasz polski, PRL-owski Lecter, niespecjalnie inteligentny, taki trochę wieśniak, który nawet być może nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, co robi, który wcale nie pojedynkuje się z milicją czy z innymi służbami. Po prostu sobie żyje i raz po raz odczuwa straszną, zbrodniczą namiętność, pasję, której musi ulec.
Ile morderstw mu udowodniono?
Trzy zabójstwa, ale ciało jednej z kobiet nie zostało odnalezione. Edmund sam się przyznał i sąd po namyśle postanowił mu w to uwierzyć. Przeglądając akta, natrafiłem na wątek jeszcze jednej osoby, jakiejś poznańskiej kelnerki, ale nie wiem, czy on ją rzeczywiście zabił, czy nie.
Jak milicja wpadła na jego trop?
Takim najważniejszym, kluczowym dowodem był kawałek papieru pakowego, w który owinięta była łopata. Na tym papierze była nazwa firmy: „Pollena Łaskarzew”. Milicjanci postanowili sprawdzić, jakie poznańskie firmy współpracują z Polleną Łaskarzew, i okazało się, że jedną z nich jest Ziołolek, mający siedzibę w Poznaniu. Zarządzono obserwację oraz śledzenie pracowników i wśród nich bardzo szybko namierzono młodego człowieka, był skazany za gwałty. Co ciekawe, na jego twarzy operacyjniacy znaleźli zadrapania, które powiązano z szaloną ucieczką przez chaszcze z cmentarza. W pewnym momencie milicjanci doszli do wniosku, że to jednak będzie Edmund Kolanowski. Aresztowano go, przewieziono na komendę miejską, tam zaczęły się pierwsze badania i przesłuchania.
Czy Kolanowski tłumaczył, dlaczego zabijał?
Mówił na przykład, że coś mu „pikło”. Że coś mu „pikło”, poczuł potrzebę „świeżego ciała” i tyle.
Mówił pan, że nie układały mu się stosunki z kobietami, ale miał żonę, później miał konkubinę, miał trójkę dzieci...
On na co dzień był zwyczajnym facecikiem, może nieprzesadnie empatycznym, zamkniętym w sobie, ale jednak odnajdującym się w świecie społecznym, w relacjach z innymi ludźmi.