Jarosław Kaczyński sięga po asa w rękawie. Tym asem jest Beata Szydło, która w sobotę podczas konwencji PiS ma zostać ogłoszona kandydatem partii na premiera. Politycy PiS przekonują, że prezes skrupulatnie wyliczył, że ta kandydatura da jego ugrupowaniu o 60 miejsc w Sejmie więcej, niż byłby wstanie zdobyć on.
Matematyka rządzi światem, więc w PiS klamka już zapadła! Najpierw "Nasz Dziennik", a potem "Rzeczpospolita" podają informacje, że kandydatura Beaty Szydło z ramienia PiS na premiera Polski jest już przesądzona, a oficjalnie ogłoszona zostanie w sobotę podczas konwencji partii w Warszawie.
O takim rozwiązaniu już wcześniej mówili politycy PiS, m.in. Jacek Sasin i Jacek Kurski. Ten ostatni stwierdził niedawno w RMF FM:
Jestem w stanie sobie wyobrazić kogoś innego (niż Jarosław Kaczyński – red.) na funkcji premiera, oczywiście zaproponowanego przez Jarosława Kaczyńskiego.
Teraz "Rz" potwierdza, że prezes Jarosław Kaczyński przeprowadził chłodną kalkulację, z której jasno wynikało, czyja kandydatura PiS opłaca się bardziej. Takie wewnętrzne badania zaraz po zwycięstwie Andrzeja Dudy przeprowadzono w PiS. ich wyniki potwierdziły ogólnie panujące przekonanie, że partia zyska więcej na wystawieniu Szydło na kandydata na premiera niż Kaczyńskiego. Matematyki nie zamierzał podważać sam prezes. Jak donosi "Rz" to właśnie Kaczyński podjął ostateczną decyzje o tym, że w sobotę Szydło zostanie oficjalnie ogłoszona kandydatem PiS na premiera.
Wbrew temu, co zarzucają nam przeciwnicy, prezes jest politykiem pragmatycznym. Nie ma obsesyjnej żądzy władzy. Uwierzył, że jest szansa zrealizować swój cel, i jest gotowy na duże poświęcenia, by go osiągnąć
deklaruje "Rz" ważny polityk PiS.
Obliczeniem, które miało przekonać prezesa był wynik sugerujący, że dzięki Szydło PiS może dostać w Sejmie o 60 miejsc więcej, niż gdyby na czele ekipy rządzącej miał stanąć Kaczyński.