Na dziadka i wnuka, wielbicieli książek Edmunda Niziurskiego i filmów o Kevinie, a także na fanów amerykańskiego kina przygody oraz dwóch polskich panów K. i jednego pana M. czeka całkiem nowy „Klub włóczykijów”. Film, który pogodzi pokolenia. Adaptacja powieści Edmunda Niziurskiego, zatytułowana „Klub Włóczykijów i tajemnica dziadka Hieronima”, która trafił właśnie na kinowe ekrany, może pomóc w wyjaśnieniu kim jest włóczykij.
Przy okazji przemycając trochę cenionych przez starsze pokolenie wspomnień i prawd, coraz trudniejszych do przekazania młodym ludziom. Wpatrzonym w ekrany i ekraniki zawieszonym w sieci egocentrykom, coraz mniej chętnym do realnych działań i pracy w grupie. Oswojonym z agresją komputerowych gier. Oczekującym na ekranie spektakularnych efektów i megawrażeń.
Dla kogoś takiego letnia włóczęga, choć bez tobołka na kiju, za to w towarzystwie ekscentrycznego wuja – reprezentanta niemal archaicznej przeszłości – może się wydać hardkorowym doświadczeniem. Tomasz Szafrański, scenarzysta i reżyser, któremu zamarzyło się filmowe nawiązanie do powieści „Klub włóczykijów, czyli trzynaście przygód wujka Dionizego”, podjął się niełatwego zadania.
Rażąca siła dialogów
Przede wszystkim musiał się skonfrontować z wciąż niemałą rzeszą wielbicieli książek Edmunda Niziurskiego (ur. 10.07.1925 r. w Kielcach, zm. 9.10.2013 r. w Warszawie). Pisarza kultowego dla kilku pokoleń czytelników, docenianego przez współczesnych autorów, takich jak Jerzy Pilch, Krzysztof Varga czy podkreślającego „rażącą siłę dialogów u Niziurskiego” dramaturga i scenarzystę Wojciecha Tomczyka.
Ludzie pióra zauważają „inwencję językową” pisarza, „nasycone absurdem poczucie humoru, nieco groteskowe ukazywanie peerelowskich realiów i zręcznie stylizowane, mieszające potoczność i wyrafinowany dowcip, kwestie”. Ale fenomen Niziurskiego – podkreślają krytycy – polega przede wszystkim na tym, że stworzył on w swych najlepszych utworach całkiem osobną przestrzeń, pokazaną z punktu widzenia outsiderów – dorastających chłopców nie zawsze akceptowanych przez otoczenie, kolegów i szkołę. Świat powieści Niziurskiego, zarazem konkretny, nieunikający konfliktów, jest równocześnie w pewnym stopniu wyidealizowany – nikt w nim nie przeklina, a zło przybiera formy burleskowe, ale wciąż jest obecne.
Filmowcy kilkakrotnie podejmowali próby przeniesienia prozy Niziurskiego, jednak z powodzeniem udało się to właściwie tylko raz, przy okazji serialu „Przygody Marka Piegusa” z 1966 r. Najbliższej naszym czasom, uwspółcześnionej wersji „Sposobu na Alcybiadesa” – ani w zachowującym tytuł książki serialu z 1997 r., ani w zmontowanym z tych samych materiałów filmie „Spona” – nie można nazwać sukcesem. Tym większe oczekiwania towarzyszą najnowszej adaptacji.
W pierwszym planie
Powieściowy „Klub włóczykijów...” pierwszy raz trafił do odbiorców, bagatela, 45 lat temu. Edmund Niziurski potraktował książkę jak luźną kontynuację wcześniejszych o 11 lat „Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa”. Postacie drugoplanowe z tamtej powieści wysforowały się do przodu. I tak powstała barwna galeria równie barwnie nazwanych bohaterów. W centrum zdarzeń znajduje się Kornel Kiwajłło, którego na czas wakacji uziemiła poprawka z geografii. Gdyby nie ta okoliczność, pewnie propozycja ekscentrycznego stryja Dionizego, by wyruszyć na poszukiwanie skarbu, o którym w zapiskach wspomina dziadek Hieronim, nie wydałaby mu się dość atrakcyjna. Tymczasem na ekspedycję decydują się też: kolega Kornela Maciek Pirydion, jego brat Maciej Pirydion Starszy (Politechniczny) oraz Joanna, korepetytorka Kornela. Śladem ekipy dowodzonej przez stryja Kiwajłłę podąża... bynajmniej nie tajemniczy Don Pedro ani też piękna i sprytna Karen Petersen uwodząca Pana Samochodzika czy obeznana z podróżami za jeden uśmiech królowa autostopu. W drodze po skarb członków klubu włóczykijów chcą ubiec dwaj złoczyńcy: Bogumił Kadryll i Wieńczysław Nieszczególny.
Witaj, przygodo
Bliska sercu niejednego czytelnika – z wiekowego przedziału 40–70 lat – forma przygodowej powieści, tworzonej przez dawnych autorów literatury dla młodzieży (także Zbigniewa Nienackiego i Adama Bahdaja) we współczesnej filmowej wersji musiała zostać poddana sporemu tuningowi. Najdrobniejszą zmianą wydaje się zastąpienie Maćka Maksem i powiązanie skarbu z czasem drugiej wojny światowej, a nie, jak w książce, z powstaniem styczniowym. O wiele więcej zmian zaszło w budowaniu postaci i relacji między nimi. Począwszy od głównych bohaterów, nie bez trudu oderwanych od komputerowych ekranów i wciągniętych w zdarzenia całkiem realne, choć zarazem filmowo podkręcone, przez wprowadzenie romansowego trójkąta (starszy brat Maksa w filmie noszący imię Cyprian i przedstawiony jako nieśmiały artysta plastyk o zainteresowanie pięknej Joanny rywalizuje z pewnym siebie bratem Kornela, Rochem). Filmowi złoczyńcy – Dr Kadryl i jego niezręczny pomagier Nieszczególny – wyposażeni w nowoczesne gadżety, wydają się czerpać z wizerunku ekranowych łotrów amerykańskiego kina familijnego, począwszy od duetu działającego w animacji „101 dalmatyńczyków” po serię aktorskich „Kevinów”.
Ekranowy lifting „Klubu włóczykijów” korzysta też z innych źródeł – co podkreśla reżyser – m.in. nurtu kinowej przygody, w jaką wciągnęły widzów lat 80. amerykańskie superprodukcje z „Gwiezdnymi wojnami” czy „Poszukiwaczami zaginionej arki” na czele. Wraz z aktorami, którzy – z racji wieku – w powieściach Niziurskiego zdążyli się jeszcze zaczytać, popularnemu dzięki „Ranczu” Bogdanowi Kalusowi (stryj Dionizy) oraz grających rzezimieszków Tomaszowi Karolakowi i Wojciechowi Mecwaldowskiemu – Tomasz Szafrański starał się przemycić na ekran także klimat dawnych polskich produkcji dla młodzieży.
Rozruszaj mózg
Tomasz Karolak, bliski familijnej widowni m.in. za sprawą popularnej serii „Rodzinka.pl”, zapewnia, że powieści Niziurskiego znał, jako młody człowiek, doskonale. Nieszczególny i Kadryll należeli do jego ulubieńców, ale nie tylko z tego powodu zdecydował się zagrać w „Klubie włóczykijów”. Aktor uważa, że brakuje dziś polskich filmów dla starszych dzieci, na których i rodzice nie będą się nudzić. Przywołuje tytuły z przeszłości: „Szaleństwa Majki Skowron”, „Podróż za jeden uśmiech” czy adaptacje „Pana Samochodzika”.
– To filmy, które doskonale pamiętam. Jasne, że były tam akcenty propagandowe, ale i tak te utwory do dziś się bronią. Aż dziw, że ta tradycja nie była kontynuowana.
Aktor pomija milczeniem zarówno całkiem nieodległe, niestety nieudane, adaptacje: Niziurskiego (wspomniana „Spona”, 1998), Makuszyńskiego („Szatan z siódmej klasy”, 2006) czy „Felix, Net i Nika oraz teoretycznie możliwa katastrofa”, 2012, według serii Rafała Kosika). Nie wymienia też autorskich produkcji Andrzeja Maleszki, docenianego za granicą reżysera filmów dla dzieci (tu zawodzi promocja). Karolak mówi, że udział w „Klubie włóczykijów” jest też z jego strony... formą sprzeciwu – wobec zamiłowania córki do tabletu. Teraz może jej powiedzieć: – Zamiast grać, pójdź z ojcem do kina! Zobacz, że można zabawić się i rozruszać mózg.
ZOBACZ ZWIASTUN FILMU: